Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatnia z xiążąt Słuckich Tom 1.pdf/81

Ta strona została uwierzytelniona.

Poszedł za nim P. Brożek, a dwaj Ichmość zostali w piérwszéj izbie.
Gospodarz wwiódł go naprzód do ciemnéj komory, w któréj był niepospolity nieład, jak to widziéć było można przy blasku dogorywającéj u ściany świéczki. Stały tu balje, kociołki, beczki próżne, butle wielkie, misy, wisiały obrusy, walały się miotły, a na kupie bielizny i różnego rodzaju ruchomości, włócząca się tylko co sługa, zakrywszy twarz fartuchem, wyciągnięta, chrapała. Ztąd wyszli z gospodarzem do sionek.
Za pozwoleniem WMości, rzekł P. Stypejko, pójdę tylko wezmę klucze od piwnicy.
— Ale się WMość na miły Bóg nie baw, a mnie tu po ciemku nie zostawiaj.
— Ja WMości świécę porzucę, rzekł gospodarz, i pośpieszył na lewo do drzwi, które na wpół szklanne były i przez które widziéć było można, przy świetle wewnątrz palącéj się lampy przed obrazem N. Panny, porządniejszą izbę, a kotarę za firankami w kwiaty i różny sprzęt i ochędóstwo kobiéce, pozawieszane i porozrzucane w nieładzie.