Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatnia z xiążąt Słuckich Tom 1.pdf/82

Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy drzwi otworzył gospodarz, słychać było chwilę gadanie, brzęk kluczy, potém wyszedł P. Stypejko wziąwszy już na się kubrak zielony i odebrawszy lichtarz z rąk P. Brożka, powiódł go korytarzem daléj w głąb, ku drzwiom piwnicznym.
Gdy P. Brożek czeka na wino, my powróćmy do piérwszéj izby, w któréj dwaj nieznajomi zostali.
Byli to, jakeśmy rzekli, ludzie młodzi uczciwie ubrani, i jak widać było po ruchu i minie, zapewne pana jakiegoś domownicy, dworzanie, bo jednostajną, ciemną mieli barwę, którą kryli dostatniemi opończami oba. Zdjęli oni czapki z głowy i usiedli pod oknami od ulicy, na ławce, przeciw śpiącego mieszczanina.
— No cóż myślisz, rzekł jeden, mamyż co przedsięwziąść?
— Śliska to rzecz, odpowiedział drugi, trzeba by się nad tém wprzód zastanowić.
— Ale póki my się zastanawiać będziem, tym czasem nam ten chłopiec uciecze. No! jak ci się zdaje?