Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatnia z xiążąt Słuckich Tom 2.pdf/119

Ta strona została uwierzytelniona.

céj się po murze białym Kościoła, służba Radziwiłłowska stojąca u wrót Kardynalij, przeciwległych Archiprezbiterjalnemu Kościołowi. Śmiéchy, najgrawania, szyderstwa poleciały w tę stronę. Nie odwrócił wszakże głowy Jezuita i szedł spokojnie daléj; aż się zwrócił w ulicę Zamkową, gdzie go te głosy nie dochodziły. Daléj już spokojną miał drogę do Kasztellańskiego domóstwa.
Ale niełatwo O. Jan Brandt docisnął się do Kasztellana. Była to wieczorna jego modlitwy godzina. Pobożny starzec odmawiał pacierze przechadzając się po obszérnéj komnacie sam jeden, z paciórkami w ręku, z xięgą oprawną w jaszczur z wielkiemi srébrnemi klamrami. Zapukał wreście długo wyczekawszy się Jezuita i wejść mu dozwolono. Kasztellan ukończył modlitwę, przeżegnał się, położył różaniec i xięgę, kazał podać krzesło Ojcu i sam usiadł przeciw niego.
— No — Ojcze — cóż słychać? spytał naprzód — To zwykły początek każdéj rozmowy! Zapewne nic nowego!