Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatnia z xiążąt Słuckich Tom 2.pdf/65

Ta strona została uwierzytelniona.

go Mość milczkiem i pocichu — Jezuici — Polacy. Ale potopią oni wszystkie błony okien swoich pałaców i kamienic na kule, wszystkie blachy i ryny kościelne, nim nas przemogą. Łatwiéj nam o tysiąc niż im o dziesięć.
— Na, rzekł do Tomiły, weź tę głównię i każ ją płatnérzowi osadzić w tę rękojeść mocno i uczciwie. Niech mi też naprawi lekką zbroję, choć jéj może włożyć nie wypadnie, niech będzie cała, bo i rzemiona się poobrywały i łuska na piersiach odstawuje się.
Tomiło Tomiłowicz zabrał co mu kazano, a Janusz w milczeniu stanął zamyślony.
— Widziałeś Xiężnę? spytał.
— Widziałem. Jak zawsze tylko z okna.
— Nikt cię nie postrzegł?
— Nikt sądzę, choć wrótny stał u bramy.
— Jutro — rzekł po chwili Xiąże, ja pójdę sam na twojém miejscu.
Wy! Xiąże, zakrzyknął Tomiło.
— Cóż to za dziw! Ja sam — Mógł Xiąże Siemion Słucki w żebraczém odzieniu, wejść do Lwowa do swojéj Halszki, sprobuję i ja tego fortelu.