Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatnia z xiążąt Słuckich Tom 2.pdf/86

Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy to mówił, już Xiąże znikł w ulicy i szybko dążył ku swemu pałacowi, gdzie go u wrót czekał Tomiło Tomiłowicz przestraszony długą niebytnością, niespokojny, nie wiedząc już co począć, lękając się gniewu Wojewody, gdyby się o tym wypadku dowiedział.
— To Wy! zawołał, a dziękić Bogu! bo od kilku godzin truchleję ze strachu.
— Zawsześ tchórz Tomiło Tomiłowicz, od rzekł Xiąże — Byłbyś niechybnie umarł gdybyś był na mojém miejscu i w mojéj skórze, gdy mnie jak złodzieja chwytano.
— Jak złodzieja! wykrzyknął Tomiło, W. X. Mość!
— To szczęście żem miał z sobą twój klucz Tomiło, boby inaczéj dali mi byli naukę dobrą, odpowiedział Xiąże, wchodząc do pałacu. A tak im z rąk uszedłem.
I śmiejąc się dodał.
— A twój dworzanin znowu po wino poszedł, właśnie go spotkałem we wrotach ze dzbanem i gdy mnie spytał — kto jestem? odpowiedziałem mu, że idę po wino dla P. Barberjusza, będzie tam z tego gadania wiele.