Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatnia z xiążąt Słuckich Tom 3.pdf/65

Ta strona została uwierzytelniona.

dusił i w téj ciżbie swój swego nie pozna. Jak się ściśniem w jedną kupę, wybiją nas najłatwiéj, dawszy kilka razy ognia, pomostem nas pościelą wszystkich.
— Alboby, ozwał się po chwilce jeden z dowódzców, udać, że zaczynamy attak od Cerkwi. To najsłabsza ich strona, rzucą się bronić, a drugi oddział może tym czasem zdobyć bramę od Sawiczéj ulicy.
— Myślicie że u nich już tak mało ludzi, iż broniąc muru od strony Cerkwi, nikogo przy wrotach nie zostawią? Mają oni dość i nadto prawie na załogę dla domostwa.
Umilkli wszyscy — I znowu wnoszono rady różne, a żadna nie podawała sposobu pewniéjszego dostania się do kamienicy, bez wielkiéj straty w ludziach i długiego boju. Wojewoda się niecierpliwił, czas na naradach upływał, słońce się podnosiło ku górze, a jeszcze nic nie postanowiono. Wojska tym czasem zgromadzone stały, oczekując od dowódzców rozkazu, któren nie przychodził.
A w kamienicy Chodkiewiczowskiéj jak gdyby żywéj duszy nie było, milczenie panowało