oświadczył się, iż wie o skarbie zakopanym niedaleko, z którego sobie sierota mógł wziąść garść, aby miał o czem wędrować. Tak się tedy stało, ale ty śpisz Glinka?
— Nie, nie śpię, Mości Książę.
— Gdy się pożegnali, sroka lecąc przed chłopcem prowadziła prościuteńko do Warszawy.
— Przed potopem, Mości Książę?
— Przed potopem była Warszawa taka sama jak teraz — odparł Książę — a ty mi Glinka, takiemi pytaniami nie przerywaj... Otóż, panie kochanku, tak do rogatek przyszli. Tu sroczka usiadła na kołku i poczęła wołać: Adieu, kochanku!
Chłopak pono i Bóg zapłać nie powiedziawszy jej, rad, że się dostał między ludzi, do miasta, gdzie się z tysiąca kominów kurzyło, prędkim krokiem między tłum się wcisnął. Szły właśnie tamtędy marszałkowskie Mniszchowskie ciury, a ujrzawszy, panie kochanku, z łokciami wydartemi, blade stworzenie, bez butów, w koszuli łatanej, zaprosili go z sobą do kordygardy.
Myślał, że na obiad, panie kochanku, aż tu znalazł się przed panem pisarzem, który z piórem za uchem inkwizycję rozpoczął. Nim to jednak nastąpiło, obrewidowali chłopca i znaleźli przy nim dwie garście djamentów nietoperzowych. Corpus delicti! panie kochanku. Bosy człek, naturalnie ukraść je musiał. Chłopiec niewinności swej pewien, począł się śmiać, panie kochanku, i opowiedział całą historję swoją ze zwierzętami. Inkwirentowi tego było i potrzeba; djamenty schował do kieszeni, a chłopca odesłał do Bonifratrów.
Zobaczywszy się nieboraczysko pod ryglem nuż narzekać, panie kochanku, że z niedźwiedziami nie został. Braciszkowie słysząc, że bredzi, nuż mu wodę zimną na głowę lać i smagać dla napędzenia rozumu. Pobudzili go do wściekłości. Trzeba więc potem było leczyć i leczyli go tak skutecznie, że z niego tylko
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatnie chwile Księcia Wojewody (Panie Kochanku).djvu/107
Ta strona została uwierzytelniona.