więc jak skoro się od Wólki pokazały powozy, we wszystkie dzwony uderzono po kościołach, a na końcu grobli ujrzeliśmy stojące duchowieństwo, mieszczan i żydów z rabinem i baldachimem. Gdyśmy o tem Księciu oznajmili, głową pokiwał.
— Do czego mi się to zdało!
Dzwony, posłał zaraz, aby się uciszyły.
— Cóż oni tu mnie jak biskupa witają? To eksportacją pachnie, panie kochanku. Po co? na co?
Polecieli konni aby dzwonić zaprzestano; jakoż ucichło, tylko u Bazylianów najdłużej kołatano bezpotrzebnie, bo do cerkwi było najdalej.
Burmistrz chciał księcia witać mową, ale jemu i rabinowi, który się też nagotował, zalecił powiedzieć, że chory i recepcję na powolniejszy czas odkłada. Szły tedy powozy przez część miasteszka, około Akademii i figury św. Jana Kantego, podle Fary, gdzie rektor stał i wszystka młodzież — Vivat! cienkiemi głosami krzyczała.
Posłyszawszy głosy dziecinne, Książę się ruszył nieco, ale wnet opadł w głąb landary. Ztąd już do zamku kilkaset kroków tylko. Gdy w brukowanej bramie zastukały konie, podniósł się Wojewoda czując, że jest w miejscu, i wnet wjechaliśmy w dziedziniec, u głównego wnijścia stojąc.
— Bogu dzięki!
Tu caluteńka służba czekała. W pokojach świeciło się wszędzie, ludzi było dosyś co Księcia witać pozjeżdżali się, oficyalistów, sąsiadów, szlachty, ale wszystkich Morawskiemu przepraszać kazał, że niedomaga i zmęczony, a rad nie rad do łóżka iść musi.
Na dole już stało przygotowane krzesło, i hajducy na niem posadziwszy chorego, zaraz go na górę, do pokojów zwykle przez niego zajmowanych zanieśli.
Milczał przez cały czas, ino wzdychał ciężko. Chciano go do wygrzanego szkandelą łóżka położyć, ale się nie dał i w krześle pozostał.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatnie chwile Księcia Wojewody (Panie Kochanku).djvu/113
Ta strona została uwierzytelniona.