kawami spinanemi nosił, pas siatkowy wypłowiały, a po kieszeniach, za pazuchą, w rękach, gdzie tylko wetknąć je było można, kluczów miał pełno. Kluczów tych powiadano, że ze dwieście różnego kalibru nosił przy sobie i miał ich w izbie tyle, że niemi całe ściany na gwoździach były poobwieszane.
Twarz czy mu wiek przeciągnął, ale bardzo miał długą, nos duży, na słotę siny, brodę naprzód wysuniętą, zęba już pono ani jednego, ale szczękami mięso tak kąsał i darł, jakby najostrzejszemi kłami. Jedno oko niewiadomo kiedy i jakim sposobem już utracił, a powieka wpadła głęboko, zawsze była zamknięta. Po brwiach najlepiej wiek poznać było można, gdyż mu wyrosły i nawisły tak, że się na oczy zwieszały.
Dla dworu, służby czeladzi i stróżów, których miał pod sobą, ostry był i niemiły musieli go słuchać, gdyż nie rzadko kańczuka z kieszeni dobywszy, boki im i plecy okładał.
Izbę miał na dole w zamku, w prawej baszcie, dużą, sklepioną i przy niej alkowę. Tu mieszkał, innej posługi nie potrzebując, tylko że mu stróż drew przyniósł i w piecu napalił, a dziewczyna, wyrostek, zwykle ze wsi brana sierota, z kolei nie wiem już która, wodę nosiła, jeść gotowała; umiatała. Dziewczęta te, gdy do lat kilkunastu dorosły, za mąż wydawał i brał nowe, a że się im dobrze działo u niego, choć i dla nich był ostry, napierały się tu, gdy wakans nastał. Choćby się zaś nie wiem jak która na chrzcie świętym nazywała, u niego wstąpiwszy w służbą, musiała się zwać nie inaczej, jak Paraska. Tak się do tego imienia nazwyczaił, że już inaczej nazywać ich nie umiał. W zamku też służbę Napiórkiewicza Paraskami nazywano.
Obyczaju był dziwnego, bo oprócz niedzieli i świąt do Fary, nie wychodził nigdzie. W pogodę czasem się między drzewy po nad stawem, albo na wałach przeszedł, i dosyć. Za to po zamku dzień i noc błądził jak duch zaklęty. We dnie, to było jeszcze
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatnie chwile Księcia Wojewody (Panie Kochanku).djvu/116
Ta strona została uwierzytelniona.