nic, ale czasem go coś napadało takiego, iż z latarką po nocy do rana błąkał się od góry do dołu, po strzechach, po lochach, licho wie czego. W jednych izbach siadał, w drugich się przechadzał, tam krzesło posunął, tu stolik wyprostował, okno otworzył, lufcik przymknął, zamek nasmarował, a nigdy temu końca nie było.
Ludzie mieli go za lunatyka, bo szczególniej miesięcznych nocy się włóczył, i jak mówiono, sam do siebie gadał; inni utrzymywali, że z portretami rozmawiał, śmiał się, aż zdala przechodzących ciarki przelatywały ze strachu.
O zamku i o Radziwiłłach, gdy się kto przy nim rozgadał, śmiał się i ramionami ruszał, niekiedy mruczał i figę pokazywał.
— Co wy młokosy wiecie o tem? co wy wiecie? Koszuleście w zębach nosili, gdym ja tu już gospodarował.
Czasem gorzej nałajał, jeśli na dworze była słota.
Sam rozgadywać się nie bardzo lubił. Do niego należało wszystko utrzymać w porządku i pod regestrem, ale regestra miał nie na papierze tylko w głowie. Jak każdy z tych dwóchset kluczów znał doskonale, tak i sprzęt wszelki, najmniejszy okruch miał na pamięci i z pod klucza najmniejszej rzeczy, najlichszego nie pozwolił wziąć odłamka. Spróchniałe deski chował i zamykał. Co się nie mogło w pokojach zmieścić, zgarnięte było na strychu. Raz wkradłem się za nim tam pod dachy, i mogę powiedzieć sumiennie, żem nad tę górę na zamku, nic nigdy w życiu osobliwszego nie widział.
Musiało się to tam chyba przez kilkaset lat zbierać, i jeden Napiórko mógł wiedzieć i rozeznać co tam było i do kogo to należało.
Cały ten strych, szczególniej nad wielką salą, napchany był i nabity najrozmaitszym sprzętem. Kanap, krzeseł bez nóg, ram, obrazów, szaf, półek, skrzynek, sepetów popieczętowanych, kuferków z papiera-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatnie chwile Księcia Wojewody (Panie Kochanku).djvu/117
Ta strona została uwierzytelniona.