Skłoniłem mu się, stanął i dał mi znak. Zaczęliśmy z nim mówić o pogodzie, a gdy na wschody wchodzić począł, pociągnąłem za nim.
Na górze co było otwartych pokojów, te ja naturalnie widziałem dobrze, nie było w nich nic tak osobliwego oprócz wspaniałości książęcej; dopiero w pozamykanych spodziewałem się coś ciekawszego.
Wciąż o chmurach, wietrze i pogodzie mówiąc, Napiórko doprowadził mnie do drzwi, w które klucz włożył. Nie odprawiał mnie jakoś; odemknęły się, kot wbiegł pierwszy, Napiórko mi wskazał, abym i ja mu towarzyszył, a za mną sam wszedłszy, klucz wyjął i napowrót drzwi zaryglował.
Pokój, do któregośmy naprzód weszli, był nieco ciemny, niegdyś piękny, ale w nim wszystko jakby mgła jakaś starości przyoblekała. Farby miał zblakłe i szarawe; na ścianach, w drewnianych ramach, obicie jedwabne w kwiaty, miejscami było poprzedzierane i wisiało szmatkami, znać zwątlałe od wilgoci. Ogromny komin marmurowy stał, jakby wczoraj ogień w nim był wygaszony, drewka jeszcze leżały niedopalone i szczypce na boku.
Paradne łoże z pawilonem zielonym, zasłane kapą, zdawało się też nietknięte po kimś co na niem sypiał, poduszka wygnieciona, jeszcze zachowała jakby ślad głowy, która na niej spoczywała. Na małym stoliczku obok leżała gromnica zieloną wstążką przewiązana. U jednego okna stały krosna z robotą, przykryte serwetą; w rogu był klęcznik z pięknym obrazem Św. Anny, na nim książka roztwarta i różaniec. Tu i owdzie porozrzucane były kobiece sprzęty. U łóżka na skórze niedźwiedziej, spostrzegłem parę trzewiczków na korkach, jakby wczoraj zrzuconą, tylko wyblakłą i opyloną. Na półstolu pod zwierciadłem leżała para rękawiczek pomiętych, a przy nich w porcelanowym pucharze suche sterczały jakichś dawno opadłych kwiatów łodygi.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatnie chwile Księcia Wojewody (Panie Kochanku).djvu/127
Ta strona została uwierzytelniona.