Tak samo jak w pierwszym, który widzieliśmy wszystko tu z dawien dawna znać nieporuszone było ale wyglądał inaczej: wydał mi się starszym od tamtego. Od pułapu mosiężny pająk się spuszczał, taki gałęzisty i baniasty, jaki dziś chyba tylko po kościołach się widuje. Łóżko stało jak katafalk czarne, proste, niewysłane wysoko, a po nad niem u ściany makaty spłowiałe. Tuż w głowach klęcznik z krucyfiksem czarnym, na którym Chrystus ze słoniowej kości, a pod nim napis:
Nad kominem wisiał owalny portret kobiety młodej, uśmiechniętej, w wysokiej fryzurze na głowie. Na gzemsie komina pełno było kryształowych naczyń, i relikwiarz bogaty, w którym przynajmniej dwudziestu różnych patronów szczątki błogosławione.
U jednej ściany spostrzegłem skrzynię rzeźbioną, pokrytą kobiercem opylonym; u drugiej szafę gdańską, na której miasto zwykłych aniołów i owoców, godła były Męki Pańskiej, palmy, wieńce i różne religijne oznaki.
U jednego okna stół do pisania ustawiony był wielki, a na nim księgi w pargamin oprawne, papiery i pieczęcie kanclerskie w worku jedwabnym ze złotem. Dwie świece woskowe żółte nadpalone, jakby dopiero wczoraj zgaszone. Tuż krzesło stało do pisania i podnóżek skórą wybity. Półarkusz papieru, z nakreślonemi kilką wyrazami, przyciskały męzkie rękawiczki, takie same jak na obrazie w antykamerze. Skóra tylko od słońca, wilgoci i wieku pościągała się na nich i skurczyła.
Smutek wiał grobowy ze wszystkich kątów. Napiórko oglądał nie tykając, jakby sprawdzał czy na miejscu rzecz każda leży; przeszliśmy parę razy w milczeniu. Około szafy, na niskiem siedzeniu bez poręczy, jakby zrzucony tylko co, płaszcz leżał czarny, cudzoziemskiego kroju, i kapelusz z szerokiemi skrzydły i jedwabnemi kutasami. Pył je okrywał.