— Wartoby to wytrzepać! — rzekłem.
— Ale!! — oburzył się Napiórko — wytrzepanoby waszmości, gdybyś mi tu co palcem tknął! Chodź ino, chodź, dosyć patrzałeś.
Wskazał mi na drzwi przeciwległe i wyszliśmy niemi na kurytarz pusty, który między dwoma rzędami drzwi prowadził. Po ścianach gdzieniegdzie można i tu było coś ciekawego spotkać.
Tu wisiały portrety karłów faworytów, psów myśliwskich i koni. Niektórych płótno się z ram wyrwało i obwisło; indziej sterczały źle przybite rogi jelenie i łosiów, pod któremi lata stały podopisywane.
Napiórko przebierając wśród kluczów, namyślać się zdawał i na drzwi poglądał. Poszliśmy w prawo do wnijścia, w którem drzwi były biało malowane i złocone po listwach. Stary klucznik otworzył je powoli.
Weszliśmy do przedpokoiku oświeconego spyloną szybą z nad drugich drzwi; stały tu dwa taborety dla służby, a w pośrodku nich otwierały się podwoje do pokojów jasnych i wesołych. Były one niegdyś z wielkim urządzone przepychem, ale i tędy przeszła śmierć, a po niej już może oprócz klucznika, nikt nie chodził.
Ściany osłaniała materja biała, nieco zżółkła, w kwiaty różnobarwne, na które gdzie słońce padło, to farby wyssało, tylko w cieniu i po kątach jeszcze się śmiały jakby żywe.
Ramy dokoła były złote, misternie wyrzynane, gdzieniegdzie w nich zwierciadła. Na półkach chińskie naczynia stały i puhary srebrne i słoje do kwiatów ze szkła weneckiego. W kącie ku oknu był mały klawicymbalik, na którym jeszcze leżały rozłożone nuty. Tuż na marmurowym stoliczku porzucona chusteczka biała kobieca, przylgnęła znać wilgocią i pyłem do niego.
Drzwi szklanne do drugiego pokoju zasłonione były zieloną firanką. Napiórko odwoławszy mnie odsunął ją zwolna: spojrzałem i o mało nie krzyknąłem
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatnie chwile Księcia Wojewody (Panie Kochanku).djvu/130
Ta strona została uwierzytelniona.