Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatnie chwile Księcia Wojewody (Panie Kochanku).djvu/134

Ta strona została uwierzytelniona.

...Domowy srom musiano zamykać w domu, aby ludzie zań na cały lud nie plwali. Nie jedna tu łza przyschła.
...Nie sądźcie abyście nie byli sądzeni — dodał ponuro. — Stare dzieje, stare dzieje. Światłość wiekuista niech świeci i sędziom i pokutnikom.
Popchnął mnie ku wyjściu, a gdyśmy się na korytarz dostali, rzekł z dziwnym uśmiechem:
— A cóż? nie uczęstowałem waszeci? skarżyć się nie możesz. Znasz już teraz wnętrzności zamku, który tajemnic dla was nie ma, nieprawdaż? Idźże zdrów, a nie paplaj.
Wyszliśmy drugiemi drzwiami na świeże powietrze, lżej mi się zrobiło, bo w tych wszystkich izbach pozamykanych, choć je i przewietrzano osobliwszy był zapach jakiś stęchlizny, świec od katafalku, wilgoci, powiedziałbym niemal śmierci. Musiałem pójść z godzinę na wałach się orzeźwiać, zanim mnie impressja odeszła. A i tak, gdym do pokojów powrócił, nie swój byłem do wieczora. Cóż tu mówić o człowieku, który był lata długie sam jeden wśród tych murów i tego smutku, gdyby w kostnicy na cmentarzu?



∗             ∗


Księciu Wojewodzie tego wieczora gorzej się zrobiło, gorączkę miał, i albo milczał lub mówił od rzeczy. Siedział przy nim doktor, felczer nadworny z kolei i pan Morawski. Probował każdy czy mu nie dogodzi, lecz nikomu się to nie udało. Głowy nareszcie potracili. Zrobiono widać radę, bom słyszał z drugiego pokoju jak Finke się upierał, aby przy chorym kobiety posadzić, że one lepiej umieją się obchodzić, a wytrzymalsze są i cierpliwsze.