Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatnie chwile Księcia Wojewody (Panie Kochanku).djvu/135

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jeżeli o kobietę do dozoru chodzi — odezwał się Morawski — cóż prostszego? niech który pójdzie do klasztoru Panien Miłosierdzia, przyszlą choćby dwie i trzy najzdolniejszych. Lepszego nic w świecie nie znajdziecie.
Widać, że myśl ta wszystkim trafiła do przekonania, bo pułkownik wybiegł zaraz, i spotkawszy mnie wypadkiem pierwszego, odezwał się:
— Mój panie Glinka! dla miłości Bożej, zbiegnij do klasztoru, do panien, niech tu jedną albo dwie przyszlą, dla dozoru przy chorym. Książę się niecierpliwi, rzuca, a my, choćby i doktor, rady sobie z nim dać nie umiemy. Tu trzeba doświadczeńszych.
Pobiegłem natychmiast po czapkę i płaszcz, bo deszcz listopadowy kropił znowu, i nie długo myśląc, do klasztoru. Wieczór był gdym do furty zadzwonił. Wnet mi furtjanka otworzyła.
— Do panny Starszej przychodzę — rzekłem — z zamku, od Wojewody.
Ruszyło się wszystko, a mnie tymczasem do sali w lewo puszczono. Nie długo czekałem, wyszła i panna Starsza; osoba była w wieku, ale bardzo żywa jeszcze i ruchliwa. Dowiedziawszy się, żem z zamku, poczęła mnie z troskliwością wielką o księcia dopytywać, oświadczając, że się codzień na jego intencję modliły i nowenny odprawiały.
— Nam — rzekłem — przy chorym rady sobie dać trudno; pułkownik mnie przysyła do panny dobrodziejki, czyby nam w pomoc której z sióstr nie udzieliła.
Panna Starsza aż w ręce uderzyła.
— O mój Boże, ale dla czegóż nie? a dla kogóż większe mamy obowiązki? Zdam siostrze mistrzyni klasztor, sama pójdę z drugą. Czekaj Waćpan ćwierć godziny, płaszcze tylko wdziejemy i gotowe jesteśmy.
Potem rozmyśliwszy się i niechcąc mnie znać opuścić samego, zawołała panna Starsza na którąś ze swych socyuszek; przyniesiono dla mnie lampkę wina i tatarak smażony na zakąskę, a tymczasem sposobiło