Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatnie chwile Księcia Wojewody (Panie Kochanku).djvu/140

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dajcie mi wody, panie kochanku — słabym głosem odezwał się książę. — Panna Wojżbunówna niech nie odchodzi, proszę o to bardzo, Pan Bóg ją zesłał... Była w tem wola Boża...
Gdy się to działo w sypialni, Wiśniowski cały przejęty i wystraszony, nie mógł w sobie tajemnicy strzymać i pobiegł z nią do Siostrzeńca Księcia pułkownika Morawskiego.
Panie pułkowniku — zawołał — nic nie wiecie! Słyszeliści kiedy o jakiej Wojżbunównie?
— O jakiej? co? — spytał siostrzeniec — co za Wojżbunówna? co acan pleciesz?
Okazało się, że Morawski tyle tylko słyszał, iż niegdyś jakaś Wojżbunówna była księcia kochanką; oburzył się Wiśniowski na to.
— Jaką kochanką! — zawołał — pan pułkownik nie wiesz nic.
I po krótce mu opowiedziawszy historję, dodał:
— Otóż Wojżbunówna u łóżka Księcia... jedna z panien miłosiernych.
Zląkł się Morawski, bo on był promotorem do tego wezwania, i wnet biedz chciał naprawić, co mu się omyłką zdawało. Gdy nadszedł do sypialni, Książe pił właśnie tyzannę z rąk siostry Maryi. Odwiódł zaraz na stronę pannę Starszą, pytając nastraszony, co się stało?
— Ja nic nie wiem — odpowiedziała mu — widzę, że coś dziwnego tu zaszło, czego zrozumieć nie mogę. Nic nie wiem...
Więc Morawski do łóżka się zbliżył, do księcia.
— Jak się wujaszek czuje? — zapytał — możeby wolał sam pozostać?
— Dobrze mi bardzo, panie kochanku — pospiesznie mruczał Książę. — Jakto sam? dla czego?
I wnet dodał:
— Ani mi się waż tu dysponować, panie kochanku. Ja jeszcze przecie żyję.
Wojżbunówna stała jak posąg nad jego łóżkiem, zapatrzona w tę twarz, po której już naówczas śmierć