Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatnie chwile Księcia Wojewody (Panie Kochanku).djvu/141

Ta strona została uwierzytelniona.

chodziła. Łzy jej płynęły po wychudłych policzkach. Morawski zmięszany odstąpił.
Późna już noc była, cisza na zamku, jam stał u drzwi. Książę, jak to bywa przed zgonem, mimo woli sennym chwilami był i usypiał, to się budził znowu. A ile razy się poruszył, pytał:
— Są siostry?
Na co starsza odpowiadała:
— Jesteśmy.
— A Siostra Felicja?
Więc i ona zmuszona była też odpowiadać:
— Jestem.
— Proszę mnie nie opuszczać.
Ledwie mogąc wybełkotać te wyrazy, zasypiał znowu i budził się wkrótce, i powtarzało się to ciągle, przez noc całą.
Nazajutrz z rana trwoga padła na nas, bo już i lekarze i siostry i kto tylko zbliżyć się mógł do chorego, o życiu jego zwątpić musiał. Po kościołach dnia tego, u Fary, u Reformatów, u Bazylianów, odprawiały się nabożeństwa z wystawieniem Przenajświętszego Sakramentu, aby Bóg księciu życie uchować raczył.
Posłano oprócz tego na nabożeństwa do Leśnej do Kodnia. Dla dworu osobną mszę na tę samą intencję miał kapelan w kapliczce stojącej na zamku pod wałami, w której niegdyś ciało św. Józefata, wprzód nim do Bazylianów je przeniesiono, spoczywało. Wszyscy tu byli i mało nie wszyscy płakać musieli.
Pod wieczór już czując się gorzej, zażądał Książę Wojewoda spowiedzi i ostatniego Sakramentu, ale sobie wymówił, aby się to odbywało bez żadnej pompy i okazałości. Gdy ksiądz kanonik od Fary nadszedł, i wszyscy sypialnię opuszczali, zażądał Książę od panny Starszej, ażeby do klasztoru nie powracała i z siostrą Marją została przy nim.