Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatnie chwile Księcia Wojewody (Panie Kochanku).djvu/29

Ta strona została uwierzytelniona.

— Mówię mu: — Panie Łowczy jeżeli to istotnie gradus do piekła, to ja już na nim dawno stoję. Takim mnie matka na świat wydała, żem zawsze nosa wścibiał, czy gdzie było potrzeba, czy nie, a mam tego za... cztery litery, kto niczego nie ciekawy.
Począł się Wiśniowski śmiać, wziął kieliszek, wypił, a jam mu nalał świeży co najprędzej, i począł bąkać powoli:
— Widzisz asindziej, są takie sprawy na świecie, ba i u Radziwiłłów, o których lepiej nie wiedzieć, a kto o nich wie, zapomnieć. Po co ci to? nie jedno na pamięci cięży, bodaj tak, jakby na sumieniu!
— Mój panie Łowczy — rzekłem — a jużciby też wstyd było nawet, swojego pana kochanego historji nie wiedzieć. Czasem się to i na to przyda, ażeby go od ludzi obronić.
— Zapewne! — odparł Wiśniowski — waszeć go zaznałeś, gdy się już było młode piwo wyburzyło; my! my pamiętamy inne czasy. Szumiała krew, zapominał się człowiek, i sam potem żałował, że sobie poczynał po szalonemu; ale często się zrobi nie jedno, czego odrobić niepodobna. Lepiejbyśmy nie mówili o tem, bo i długa historja i smutna; we dwu słowach ją opowiedzieć, czarniejsząby się jeszcze wydawała, a tak jak trzeba, wszystko, ledwie do wieczora skończymy.
— A no! — rzekłem — albo co lepszego mamy do roboty? Koło Księcia dziś kolej przyszła na innych, nam tu niezgorzej i dwie butelki jeszcze mam starszego, którychby wstyd było nie wysuszyć.
I takem go przynaglał, że mi się oprzeć w końcu nie mógł; a co mi opowiadał, zapisałem nie omieszkując, aby później pamięć nie zawiodła.



∗             ∗