Jechaliśmy bryczkami, bo konie wierzchowe zhasane były, w każdej bryczce po cztery w poręcz zaprzężone. W tem pierwsza, co szła przodem, w której Książę siedział z Wołodkowiczem, stanęła. Było to nad Niemnem. Prom stał z drugiej strony, a przewoźnik położywszy się gdzieś w krzakach, usnął. Nuż gukać, nuż strzelać. Bywaj! czy pijany był czy głuchy, promu jak niema tak nie ma.
Książę począł kląć. W tem krzyknie nagle do woźnicy, uderzywszy go w kark pięścią:
— Ściągnij lice i wpław!
Chwilę się namyślał, ale książę poprawił:
— Wpław! słyszysz!...
Brzeg był dosyć wysoki, rzeka szeroka, głębina ogromna, ale gdy Książę kazał, musiało to być. Niewiele myśląc, przeżegnał się woźnica, ściągnął lice, batem po koniach i w wodę. Bryczka skórą wybita spłynęła, konie też płynąć poczęły, ale że silne były i rwały okrutnie, przybili szczęśliwie do brzegu. Druga bryczka też przeszła, trzecia się wywróciła, szczęściem, tamci pływać umieli i choć konie woda uniosła, ludzie się uratowali. Reszta u brzegu na prom doczekała, ale wprzódy nim go posłano, przewoźnicy po pięćdziesiąt bizunów dostali, ledwie się ze snu gorzałczanego porwawszy.
Wszyscy, co tej sztuki dokazali, płynąc, odmawiali zdrowaśki i strach ich tak wytrzeźwił, że na drugi brzeg przybyli jakby na czczo.
Innym razem z polowania wracając, w moich oczach Sołoczyński pijany głowę z wózka zwiesił, obręcz z koła zerwała się i czaszkę mu strzaskała, że ani — Jezus, nie pisnął. Przywieźli go tak do ganku z głową zwieszoną, ale w niej już mózgu nie było.
Mieszkał podówczas w Słuczczyźnie szlachcic, niemajętny, ale rodu starego, powagi wiejkiej, Wojżbunem go zwano, imię miał Mikołaj, a tytuł nosił Wojskiego. Znać kiedyś dawniej urząd ten sprawiał albo on, albo ojciec, bo tytuły nie raz na dzieci jure
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatnie chwile Księcia Wojewody (Panie Kochanku).djvu/31
Ta strona została uwierzytelniona.