aby chłopak nie był obcym rycerskiemu rzemiosłu i między ludźmi się obcierał. Nie mało to kosztowało, ale też uczyło wiele i stosunki się zawiązywały nie ladajakie, gbyż w kawalerji i towarzysze byli nie lada. Dulemba stojąc z regimentem niedaleko, często, gdy mu się zatęskniło, na konia siadłszy ukradkiem, pięć mil kłusował po to, żeby swojej miłej twarz zobaczyć z daleka, pokłonić się jej i nazad znowu do obozu.
Zazdroszczono chłopcu szczęścia tego, chociaż go był wart, bo i urodziwy i roztropny i serdeczny i do wypitej i do wybitej, kochany był powszechnie.
Panna też od dzieciństwa do niego nawykłszy, bo to się w okolicy razem chowało, miłowała go bardzo. Starzy jednak oba znajdowali, że z małżeństwem nie było co tak spieszyć, aby oboje dorośli i sił do życia nabrali. Dulemba szczególniej w synu się lękał zadomowienia przed czasem, wiedząc, że gdy się z ukochaną ożeni, nie ruszy się pewnie za próg od swego szczęścia i gniazda.
Tymczasem ludzie panną Wojszczanką oczy paśli i zachwycali się. Kędy się tylko pokazała, biegła do niej młodzież jak do cudownego obrazu. A no, próżno mu się było przypatrywać i głowę tracić, bo...
Wzdychał pan do obrazu
A obraz doń ani razu.
Śmiała się Wojżbunówna ze wszystkich tych adoratorów. Po okolicy nosiła się sława panny Felisi szeroko, mówiono, że takiej piękności osobliwej drugiej na całą Koronę i Litwę próżno szukać było. Paplano o niej często i na Nieświezkim dworze, niepotrzebnie Księciu nabijając tem uszy. Gadał nieustannie Wołodkowicz, klnąc się, że piękniejszej nie widział, napomykali inni, aż ciekawość Księcia Miecznika rozbudzili do najwyższego stopnia. A zajątrzyli go i tem, że o Dulembie też szczęśliwym napomykali, że tam już dla nikogo przystępu nie było, bo