klamka zapadła; i o starym Wojżbunie, iż opryskliwy był, nieprzystępny i do domu swojego nierad wpuszczał. Zdawało się jakby ludzie się naposiedli, aby Księcia do niecierpliwości, do wzięcia na kieł doprowadzić, a to był właśnie ten czas, że mu dosyć powiedzieć było, iż czego nie można, aby mu się właśnie tego zachciało, a gdy co sobie uroił, już go od tego nikt i obcęgami nie odciągnął.
Pamiętam, już mi się to nie podobało, gdy raz w czasie wieczornej pijatyki, wzięto na zęby Wojżbunównę, a ciągle powtarzano, iż ten książęcy kąsek szlachcicowi się dostanie, a Miecznik naówczas zżymnął się i krzyknął:
— Milczałbyś panie kochanku, przecie to nie po ślubie, a choćby i tak było, jakbym zechciał..
Wołodkowicz się rozśmiał.
— Nie wszystkiego chcieć można...
— Milcz! — powtórzył książę groźno — ja tego panie kochanku, nie znam... co nie można.
Na tem się skończyło, ale pamięć miał dobrą, a ludzie też nieopatrzni przypominali ciągle.
Nadeszła jesień, było to jakoś przed Najświętszą Panną Zielną, wieczoru jednego znowu pił okrutnie, szlachty różnej było huk. Miecznik w mniejszem kółku ze swoimi wybranymi w gabinecie siedział, a jak to u nas pospolita rzecz, iż się wszystkie rozmowy na kobietach kończą, znowu tedy mówić zaczęto o pięknościach. Naówczas książę był do kobiet strasznie zapamiętały, krewki z natury, cugli sobie i hamulca założyć nie umiał. Ale dlań jeszcze, byle młoda, a piękna, choćby prosta chłopka, wszystko było równo. Po Nieświeczczyznie całej, po ekonomskich i małych szlacheckich dworkach hasało się, dokazywało, muzyki sprowadzało, gościło po tygodniach, a gdy oficyalista lub szlachcic pokrzywdzony larum podniósł, dostawał naprzód na kobiercu, jeśli nadto głośno wrzeszczał, a potem z kasy konsolację. I kończyło się to weselem i zastawą lub posażkiem.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatnie chwile Księcia Wojewody (Panie Kochanku).djvu/34
Ta strona została uwierzytelniona.