wano całe tabory, sieci i namioty i łowiectwo w lasy... Czy umyślnie czy przypadkiem trafiło się tak, iż obóz rozbito w miejscu niedalekiem od kościoła parafialnego, do którego Rabka Czerwona należała. Zanosiło się tu nie na dzień ani dwa, ale na tygodnie.
W sam dzień świąteczny nigdy nie polowano, odpoczynek był. Książę samotrzeć tylko, ubrany niepocześnie, jakby się nie chciał dać poznać, wybrał się na nabożeństwo, wiedząc pewnie, że tam Wojżbunówne zobaczy.
— Przyznam się — dodał Wiśniowski — żem był z Księciem w kościele, bo mi kazał jechać z sobą. Zajechaliśmy przed kościołek mały, drewniany na uboczu pod sosnowym laskiem, wśród jałowców stojący, ubogi, ale schludny. Ludu w nim, na cmentarzu, do koła było mnóztwo... Z fur, któremi włościanie i szlachta poprzyjeżdżała, jakby jarmark się zrobił. Nawieziono mnóztwo ziela, kwiatów, zboża, wianków do święcenia, do kościoła ledwie się przez zakrystję docisnąć było można. Księcia nie bardzo kto tam znał w okolicy, a w tej opończy, w jakiej przybył umyślnie, mało się go kto mógł domyśleć.
Wcisnęliśmy się jakoś i dotarli do przysłonionego kąta po za boczny ołtarz, aby nas nie łatwo mógł kto zobaczyć i odkryć. Szlachty różnej, nawet i takiej, co w postołach chodzi choć przy szabli, było siła; wmięszaliśmy się między nią i zniknęli...
Właśnie naprzeciwko nas, w pierwszej ławce, siedziała z ojcem Wojżbunówna. Ojciec stary, siwy, figura poważna, choć koło niego ubogo było, na senatora wyglądał. Szaraczkowo się zawsze nosił, jak to starzy Litwini byli nawykli, w makowym kontuszu. Łeb łysy, włosów już na nim mało co, kresa przez czaszkę od pałasza taka, że małoby się w niej palec nie schował. Znać za młodu rąbać się lubił. Obok niego klęczała córka: choć malować taka w niej krasa... słuszna bardzo, szykowna, wejrzenie śmiałe, oczy czarne, usta dumne. Patrzała w dużą książkę rozłożoną przed
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatnie chwile Księcia Wojewody (Panie Kochanku).djvu/36
Ta strona została uwierzytelniona.