Ja i Wołodkowicz i ilu nas tam było, poczęliśmy zaklinać i prosić, aby to sobie z głowy wybił, opowiadaliśmy o dumie Wojżbunów i Łaskich, o chłopcu, którego panna kochała, o niepodobieństwie zbliżenia się; ale to było wszystko grochem na ścianę, milczał, ile się zaś razy odezwał, swoje prawił, nie chcąc ani słuchać.
Nazajutrz taż sama litania: Wojżbunówna na śniadanie, na obiad i na wieczerzę, o nikim i o niczem nie mówił, tylko o niej. Wiedząc, że ani ja, ani Wołodkowicz, ani żaden z naszych mu tej sprawie nie posłuży, trzeciego dnia, jakeśmy się dowiedzieli, wezwał Włocha, który był przy teatrze nieświezkim, zwał się Tramotano... Człek był wesół, figlarz, na wszystko gotów, a że już od lat wielu przy dworze wisiał, różne funkcje sprawując, znał całe sąsiedztwo, miał u ludzi łaski, bo ich bawił i wszrubowywał się wszędzie. Książę go nie lubił, choć się nim bawił, a żartował sobie z niego i figle mu płatał bez litości. Miał to jedno dobrego w sobie włoszysko, że czy żart był mokry, piekący, śmierdzący, czy bolący, nigdy się zań nie pogniewał; znosił wszystko, pewny będąc, że się każda rzecz, imby przykrzejszą była, tem lepiej opłaci. Przytem, Tramontano nigdy się nie wahał podjąć niczego, nie przebierając ani w rzeczy, ani w środkach.
Niestary jeszcze, ale już łysawy, z włosami i oczami czarnemi, zdrów, silny, z ciałem jakby napęczniałem, cery blado-żółtawej, zawsze w krygach i w migach, nigdy chwilę nie mogący ustać spokojnie. Tramontano miał minę kuglarza, a poniekąd nim i był.
Sztuki różne pokazywać umiał, gdy było potrzeba, bardzo zręcznie, z kartami wyprawiał szczególnie co chciał, tańczył mimo tuszy lekko, jak motyl i wesół był na rozkazanie. Po polsku się nauczył mówić żle, ale rozumiał dobrze, a gdy mu wyrazu nie stawało, na sposób włoski gestykulacją się
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatnie chwile Księcia Wojewody (Panie Kochanku).djvu/46
Ta strona została uwierzytelniona.