Ciekawość paliła, z Księcia tyle tylko widać było, iż rad czemuś, ale mówić też nie chciał. W dni kilka, z rana! Miecznik mnie zawołać kazał.
— Słuchaj ty, wąsalu — rzekł do mnie, jak był zwykł przy dobrym humorze — ty jeden milczeć umiesz. Pod wieczór niech na przypadek konie będą gotowe do sanek... pojedziemy może gdzie... ty, Wołodkiewicz, Koręga i kilku ludzi. Wielkiego dworu nie trzeba, ale odziać się od święta, żeby wstydu nie było.
— Dokądże, Mości Książę?
— A! dokąd? a tobie co do tego? zaraz mi, panie kochanku, inkwizycyę będziesz zaprowadzał? Przed siebie i kwita.
Poszedłem do koniuszego i rozkazy zaniosłem. Zmierzchać zaczynało, gdy Książę wyszedł od siebie ubrany. Ażem się zadziwił, bo suknie wziął stare, wyszarzane, jakby umyślnie, a do nich guzy, spinki, różne łańcuchy a wisiadła co najkosztowniejsze. Jedno się z drugiem kłóciło. Kazano saniom zachodzić. Od ganku Książę tylko rzekł:
— Ruszaj!
— Dokąd?
— Przed siebie! na groblę! dowiesz się, panie kochanku, kpie jakiś.
Za groblą dopiero kazał znowu do Zabiełłów jechać. Nie słychać tam było o żadnem przyjęciu, ani zabawie, ale u nich mało kiedy gości nie było.
Gdyśmy przed dworem stanęli, świecił jak latarnia. W dziedzińcu ludzi stało mnóstwo, którzy się przez okna przypatrywali, co się wewnątrz działo. Muzykę słychać było i pary się przesuwały, znać tańczono. Gdy nasz woźnica z bata począł palić, a dzwonki od sań zabrzęczały, wybiegł w ganek pan Zabiełło.
— Co ja widzę! — zawołał — Książę pan! o niewysłowiona łasko pańska!
A Książę na to:
— Po drodze, panie kochanku, do miłego sąsiada... jeśli wstąpić wolno?
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatnie chwile Księcia Wojewody (Panie Kochanku).djvu/49
Ta strona została uwierzytelniona.