Wyszli słysząc szum w ganku i inni goście, zdumienie tedy wielkie, applauzy, kielichy — i z ponalewanemi, śpiewając: „To pan, to pan, to dobrodziej nasz!“ — wprowadzili nas w tryumfie na salę.
Niebyło w niej takiego tłumu jak ostatnim razem, przecież osób dużo, kobiet szczególniej. Spojrzałem, Wojżbunówna siedziała też, a zobaczywszy Księcia, zaczerwieniona wstała, jakby się cofnąć chciała, ale tyle tylko, że się za inną pannę ukryła. Mieliśmy ją już na oku. Kapela marsza grała, kazano z moździerzy ognia dawać. Szlachta koniecznie na rękach nieść żądała Księcia, ale im się nie dał. Przystąpiła pani Sędzina, wnet i inne damy. Zabiełłowie, jak to byli ludzie mądrzy, a o słabości miecznika dla pięknych twarzy wiedzieli, na własnych córkach nie chcąc fundować łask pańskich, bo te mu i pierwszym razem w oko nie wpadły, Wojżbunównę zaś dziką myśląc z głowy wybić, postawili, nie bez zamiaru, ubogą kuzynkę Wojszwiłłównę, a wystroili ją jak lalkę, z czem na prawdę nie do twarzy jej było. Wojszwiłłówna urodziwa, nie można powiedzieć, wzrostu pięknego, świeża, hoża, śmiała dosyć, mogła się była podobać, tylko nie przy Felisi i nie wówczas, kiedy Miecznik już z tamtą miał na pieńku.
Spełzło to tedy na niczem, choć ją ciągle na przód podsuwali, i Zabiełłowa Księciu tę „sierotę“ przedstawiała sama, i sadzili ją blisko, i biedna dziewczyna oczyma, jak umiała manewrowała. Jednak się to na nic nie zdało, bo Książę też z projektem tu przybywszy, tak chodził, aby z unikającą go Wojżbunówną się spotkać.
Nie wcześniej to jednak nastąpiło, aż po wieczerzy, gdy się od stołu ruszono. Wojszczanka zmykać chciała, zaszliśmy jej drogę.
— Cóż to za szczęście moje, którego się dziś anim spodziewał — odezwał się Miecznik, — iż pannę Wojszczankę spotykam!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatnie chwile Księcia Wojewody (Panie Kochanku).djvu/50
Ta strona została uwierzytelniona.