— Los tedy zadrwił ze umie — mówił dalej — bo mi pokazał zdala sperandę szczęśliwości, na to, by mi zawód uczynił okrutny.
— Jaka to szkoda — odezwała się panna Felisia — takich pięknych słów dla takiej prostaczki jak ja. Innaby, M. Książę, umiała je ocenić, a ja nawet nie rozumiem co znaczą. Życzyłabym tak drogie klejnoty zachować na lepszy użytek.
Miecznik wąsy zakręcił.
— Juściż nie może to być — rzekł po namyśle — żeby ta, co tak ostrych słówek dobierać umie, moich nie rozumiała; ale widzę to, nie miały szczęścia się podobać, ani one, ani ja!
Na twarzy dziewczęcia rosła niecierpliwość i oburzenie. Przyznam się, że mnie jej już żal było; ciągle się wyrwać usiłowała, a Książę znaki dawał nam, abyśmy jej puścić się nie ważyli. Jakby zdesperowana wreszcie główkę podniosła, popatrzała długo na miecznika, Bóg raczy wiedzieć z pogardą czy litością, bo to się oboje we wzroku mięszało i wybuchnęła:
— W. Ks. Mość podobaćbyś się mógł słudze swej w jeden tylko sposób.
— A to jaki? nauczże mnie Asindźka, chętnie posłusznym będę.
— Gdybyś o niej chciał zapomnieć! — dygnąwszy, dokończyła panna.
Oniemiał Książę, w oczach mu się jakoś zaćmiło, słowa na ustach nie znalazł, zabełkotał coś niewyraźnie.
— To trudno, panno Wojszczanko dobrodziejko — rzekł w końcu — a tem trudniej, że z nakazu myśmy nic czynić nie zwykli, a przeciwnie zawsze na swojem postawić. Im trudniej, tem milej dokazać, co się postanowiło.
— W. Ks. Mość postanowiłeś więc? — zapytała — co? chyba mnie na ludzki śmiech narazić?
— Nie, panno Wojszczanko, ale serce jej skłonić, aby mi więcej sprzyjało — rzekł Miecznik bez ogródki.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatnie chwile Księcia Wojewody (Panie Kochanku).djvu/52
Ta strona została uwierzytelniona.