W głowie się to nam nie mieściło. Przez całą drogę umyślnie baraszkował z nami dla niepoznaki, iż kwaśny był i aprehensyę miał, że mu się te odwiedziny nie powiodą.
— Cóż ty na to? panie kochanku! — zagadnął Wołodkowicz.
— Mnie się zdaje, że łamane sztuki dokazywać, wartoby Tramontanie zostawić — rzekł Wołodkowicz.
— Cóżto za łamane sztuki?
— Wszak do Rabki jedziemy?
— A do Rabki, a cóż to za sztuka, panie kochanku? przecież nas przyjąć muszą.
— Kto wie jak! — mruknął Wołodkowicz.
— Myślisz, że mnie źle przyjąć może, panie kochanku? — zawołał — a toby chyba zapaśną głowę musiał mieć w kuferku.
I tak całą drogę zaczepiał to jednego, to drugiego, aż z południa zobaczyliśmy dworek, a Książę kłusem ruszyć kazał. Brama przed nim stała ogromna, ciężka, zamczysta, ale się czeladź nasza rzuciła do niej, otwarła i z pompa wielką zajechaliśmy w dziedziniec.
Można sobie wyobrazić jakie ta kawalkata, nagle jak z nieba spadła, wrażenie zrobiła tam, gdzie jej jeszcze nigdy nie bywało. Ludzie dworscy jedni uciekali, drudzy się na płoty powdzierali, na drabiny, żeby się temu przypatrzyć. Drób, który się pasł w dziedzińcu, kury, indyki, gęsi, pierzchnęły krzycząc, drepcząc i podlatując na wsze strony.
W ganku nie było nikogo. Książę siedział na koniu, a ze dworku dochodziło nas tylko stukanie drzwiami. Nikt nie wychodził naprzeciw.
Książę wreszcie zsiadł, dał mnie znak i Wołodkowiczowi, abyśmy mu towarzyszyli do środka, a reszcie przy koniach pozostać kazał. Otworzyły się drzwi w lewo i w nich Wojski się pokazał, lekko Księciu się kłaniając, a ręką zapraszając do środka.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatnie chwile Księcia Wojewody (Panie Kochanku).djvu/54
Ta strona została uwierzytelniona.