Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatnie chwile Księcia Wojewody (Panie Kochanku).djvu/61

Ta strona została uwierzytelniona.

znam od Waszmości, może właśnie zażąda się zbliżyć do kogoś, który go nie znając odpycha i znać nie chce!
— Juściż nikogo zmuszać do przyjaźni nie można; na świecie dosyć miejsca dla wszystkich, żeby się łokciami nie potrącali. Ja księcia znam mało, ale go ludzie lepiej znają i osądzili tak, że ja zdala się od niego trzymać wolę.
Na te słowa, Miecznik się już pohamować nie mógł, i w bok się wziąwszy, nie zważając na strzelbę, na której się Wojżbun opierał, krzyknął:
— Ludzie go osądzili, ale tacy ludzie jak Wy. Dosyć już tej komedji, panie Wojski: jam do was i do waszej pięknej córuni przybył w gościnę... Znacie mnie.
Staremu twarz zapałała i ręka zadrgała, po wszystkich ciarki poszły.
— Do mnie jak do mnie, ale do córuni! a wam co do niej? Hola! hola, Mości Książę, ona gości takich nie potrzebuje.
I jedną rękę trzymając na strzelbie wciąż, drugą wskazał na wrota. Książę milczał chwilę, jakby niepewny co pocznie. Obejrzeliśmy się po sobie, z hajdukami i służbą nie było nas i dziesięciu.
— Radziwiłł, mospanie, panie kochanku, tak się wygnać za wrota nie da! — krzyknął — kiedym przybył w gościnę, to w niej zostanę.
I uderzył się po szabli.
Wojski, który się gwałtu żadnego nie spodziewał i dla postrachu tylko nie nabitą strzelbę chwycił z kołka, a w domu też, jak się później okazało, nikogo nie miał oprócz jednej kobiety i wyrostka, zawahał się, dłoń mu drżała, brwi się ściągały. Ludzie wszyscy byli w polu, nawoływać ich próżno myśleć było. Książę dokończywszy parł się do drzwi, gdy mu je Wojżbun ze strzelbą w ręku sobą zasłonił i głosem od gniewu drżącym począł wołać coraz donośniej:
— Cóż to jest? gwałt? najazd? rozbój w biały dzień? Ani krokiem dalej, Mości Książę. Dom mój jest przy-