Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatnie chwile Księcia Wojewody (Panie Kochanku).djvu/66

Ta strona została uwierzytelniona.

oporu; czeladź, hajduki, dwornia, wszystko to byli ludzie zapamiętali determinowani, z nim i za niego w ogień i w wodę! Dla nich to była gratka i satysfakcja iść na awanturę, bo po niej zawsze się coś za guzy dostało.
My, szlachta i przyjaciele Radziwiłłowscy, samiśmy nie wiedzieli co począć. Odstąpić go hurmem i dać mu samemu z tą hałastrą jechać, zdawało się najniebezpieczniejszem. Każdy z nas wyobrażał sobie, że go jeszcze potrafi od ekscesu powstrzymać.
Chwila dla nas była, Bóg widzi straszna, jakiej w życiu nie pamiętam. Głowy podchmielone, trwoga jakaś, niepewność a razem szał i zapamiętanie. Dworacy i służba poczęli wołać.
— Choćby w piekło z Księciem!
— Prowadź nas, my za tobą!
— Górą Radziwiłł!...
— Górą nasi! i t. p.
Jeden tylko Rejten młody ośmielił się wystąpić. Lubił go Miecznik bardzo. Na koniu już między nami stał, ale konia bułanego mierzynka, jak dziś pamiętam, zmusił się cofnąć na kilka kroków. Jakbym go jeszcze widział: maleńka, czupurna figurka, łeb wysoki, wąsik czarny zakręcony do góry, oczy wypukłe, czapka na baker, rękę do góry podniósł i począł wołać:
— Książę Mieczniku na rany Pańskie, co czynisz! opamiętaj się! Najazd na dwór, czy to Radziwiłłowska sprawa? Pójdę za tobą w ogień i w wodę, ale nie w błoto, ale nie na rozbój przeciwko bezbronnym. Co ci jest! Książę! opamiętaj się, zlituj!... Szlachcicowi pogodną godziną, spokojniuteńko damy sto batów; ale na dwór, wara! Dziś na jego dom najedziesz, a jutro na mój, ja w to ręki maczać nie chcę i nie będę.
— A! ty! skóro bycza! — krzyknął Miecznik do szabli się biorąc — i ty się śmiesz nazywać moim przyjacielem, a nie chcesz żebym mojego honoru bronił?