Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatnie chwile Księcia Wojewody (Panie Kochanku).djvu/7

Ta strona została uwierzytelniona.

Po co? sam podobno nieboraczysko nie wiedział... Ot, w miejscu mu było tęskno... aby się ruszać. — Lekarzowi powiedział, że chce do Najśw. Panny do Leśnej! Morawskiemu, że tam powietrze lepsze; mnie, że tam woda zdrowsza; księciu Hieronymowi, że w Białej sepecik z papierami zostawił, który sam odebrać musi, bo tam są najważniejsze papiery: ale bajki to były, jako żywo; w istocie niepokój go ogarniał przedśmiertny, nudził sobą wszędzie.
Wieczorem we Czwartek, jak dziś pamiętam, wyszła dyspozycja gotować się do podróży. Wyznaczyli i mnie, bo książę czasem ze mną baraszkować lubił; więc pakuj co żywo na łeb na szyję węzełki, choć się nie chciało — a no, mus! kiedyś grzyb, leź w kosz! A tu drogi oślizłe, pora choć psy goń: nic nie pomoże: sic volo, sic jubeo. Jedziemy!
Ruszył przodem Stanowniczy i kuchnie, poszły cugi na przeprzęgi; caluteńką noc zostawało się jak w kotle, bieganina ze wschodów na wschody, po dziedzińcach, po stajniach, z latarniami — bo nagle to przyszło i nikt się nie spodziewał. Doktor tylko ramionami ruszał. Pytał go siostrzeniec, pan pułkownik Morawski, czy nie zaszkodzi? — bąknął na to: Wszystko już jedno, nie zaszkodzi ani pomoże, niechaj już jedzie kiedy chce. Któż wie? powietrze zmieni, a może go to rozerwie.
Ale gdzie zaś! Na pierwszym noclegu, jak siadł zjadłszy, myśleliśmy, że się zdrzemie. Nie, ino się tak zadumał, zawinął w tych myślach, że ani słowa było dopytać.
Drugiego dnia, trochę nas pocieszył, bo wydawał się rzeźwiejszym i jadł lepiej. Wieczorem, na mnie przyszła kolej dyżurowania. Świece pozasłaniałem, pod piecem siadłem, czekam co Bóg da.
Chrząknął: — Jest tam który?
— Jestem mości Książę.
— Tak ciemno, że wasana nie widzę.