dał wiarę, ale oczom i uszom własnym, jakże jej odmówić??
Przez te lata, Książę coraz jakośna mnie łaskawszym był, a że się przekonał, iż milczeć umiałem a byłem doń szczerze przywiązanym, zwierzał mi się często takich rzeczy, o których i najbliżsi niewiedzieli; kochał ich, ale paplaniny się obawiał, o mnie zaś wiedział, że jak mi palec na ustach położył, milczałem jak grób.
Dobrych lat kilka upłynęło od owego najścia na Rabkę Czerwoną, gdy Książę jesienią z małym pocztem wybrał się w te same lasy na polowanie. Kazał mi jechać z sobą, szlachty też było dosyć, a strzelców z fuzjami sznurkami powiązanemi nie brakło. Wieczorem jakoś, w Sobotę, gdyśmy już po polowaniu odpoczywali, na którem nikt z nas w oczy zwierza nie widział, i na śmiech jeden ubił wiewiórkę, Książę mnie kazał zawołać do namiotu, pod którym, kompanii się pozbywszy, siedział sam jeden.
Zastałem go ubranym, ale nie tak jak do łowów: szabla u boku, kontusz, żupan, twarz miał jakąś poruszoną niespokojną.
— Wiśniowski — rzekł, zobaczywszy mnie podnoszącego płotek i wchodzącego do izby — szykujno się, pojedziesz ze mną.
— Dokąd, Mości Książę?
— A zaraz: dokąd? co tobie do tego, panie kochanku, pojedziesz ze mną, to dosyć; odziej się przystojnie, żebyś Radziwiłłowi wstydu nie zrobił. W odwiedziny jedziemy, ty i ja, samotwór. Konie już kazałem wyprowadzić za bór, aby nas odjeżdżających nie spostrzeżono, bo niepotrzeba... Znajdziesz mnie za Męką Pańską, na drodze. Tylko żwawo panie kochanku.
Poszedłem duchem się przeodziać, choć nie bardzo było w co, i pobiegłem wnet, ani się domyślając dokąd i po co jedziemy. Gdym kłusem zdyszany, pod Bożą Mękę dopadł, Książę już na koniu siedział,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatnie chwile Księcia Wojewody (Panie Kochanku).djvu/92
Ta strona została uwierzytelniona.