na ogień, to na krzesło puste. Nierychło się opamiętał, ręką potarł po czole; kołpak był mu na ziemię upadł, podniosłem go i podałem. Machinalnie zgniótł w ręku, obejrzał się, odetchnął i wyszliśmy na podwórze.
Ciemno było i cicho. Książę, który podówczas w sile wieku był i nie zachwiał się nigdy, ledwie się na nogach trzymał; omackiem wysunęliśmy się z sieni, nie mówił słowa do mnie, powoli ku bramieśmy się skierowali, ja za nim. Jużeśmy dochodzili do niej, gdy głowę do mnie zwrócił i rzekł sucho a porywczo:
— Ani słowa o tem, rozumiesz, panie kochanku, milczeć.
Za furtą stróż stał z końmi w ręku, Książę sięgnął do kieszeni, wyjął garścią nie patrząc co o ile, i rzucił mu; siedliśmy na konie, i ruszyli zwolna. Obejrzałem się ukradkiem na dworek i oświecone okna, w izbie ani w ganku nikogo widać nie było.
Przez drogę zrazu nic do mnie nie mówił, z głową spuszczoną na piersi jechał, koniowi cugle puściwszy, konie też nas, nie my je prowadziliśmy napowrót.
Gdyśmy na gościniec wydobyli się, odetchnął i zatrzymawszy konia zrównał się zemną.
— Teraz panie kochanku, jam już nic nie winien: szlachta głupia, wola ich! W sumieniu się czuję wolnym i przekleństwa ich ścigać mnie nie mogą. Czegóż u kaduka więcej jeszcze żądają?? Co ty mówisz?
Ja nie mówiłem nic. Książę wyzywał.
— Cóż mam powiedzieć? — rzekłem — Jeśli Książę się czujesz spokojniejszym, Bogu dziękuję.
— Zupełnie spokojnym, panie kochanku. Wiele mnie to kosztowało, alem na sobie wymógł. Dziewka mi się podobała, ożeniłbym się; mitra Radziwiłłowska dosyć wielka, by wszystko pokryła, nawet ich ladajakie szlachectwo! panie kochanku! Wielka mi rzecz. Wojżbunowie! pal ich djabli!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatnie chwile Księcia Wojewody (Panie Kochanku).djvu/96
Ta strona została uwierzytelniona.