Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatnie chwile Księcia Wojewody (Panie Kochanku).djvu/97

Ta strona została uwierzytelniona.

Tak się uspakajał i zagadywał mnie razy kilka, choć znać było, że się jeszcze gryzł i nie rad był temu co się stało; powtórzył mi potem, abym milczał. Ciemną nocą dojechaliśmy do obozu. U Bożej męki postawiony masztalerz oczekiwał na nas, tuśmy zsiedli, konie mu oddali i pieszo poszliśmy do namiotów; na rozstaniu Książę jeszcze się raz zbliżył do mnie, rękę mi położył na ramieniu i rzekł cicho:
— Ani słowa o tem, panie kochanku, nikomu, proszę. Jutro każę, aby ci od Ś. Wojciecha dożywociem puścili Wiskitki.
Schyliłem mu się do kolan, ale nie patrząc już na mnie, do namiotu wszedł i znikł.
Mnie znajomi cały wieczór po obozie szukali, po lesie hukali, myśleli, żem na polowaniu się gdzie obłąkał i w puszczy został. Gdym się pokazał, sypnęli się do mnie z pytaniami, gdziem był? Alem się dla miłości Księcia i Wiskitek wykłamał, że na przełaj przeszedłszy pod psy, w lesie błądziłem. Wierzyli czy nie, tak to się zatarło, domyślali się co kto chciał.
Nazajutrz powróciliśmy do Nieświeża. Bóg wie co się Księciu stało: napadła go jakoś w rychle ochota do zabawy wielkiej, do hulanki, udawał tak wesołego, jakeśmy go dawno nie widzieli. Na zamku dzień w dzień prawie assamble, bale, fety, koncerta, a co amorów było pozaczynanych i niepokończonych, zliczyć trudno. Może mu się zdawało, że pamięć tej nieszczęśliwej przygody w sobie zagłuszy, choć w istocie odżywiało ją to tylko więcej.
Nastąpiły w kraju wypadki, które w istocie o wszystkiem na świecie zapomniećby zmusiły, gdyby Książę sumienia poczciwego nie miał, które mu nieustannie winę popełnioną przypominało.
Słyszeliśmy go nieraz po winie i w największym ferworze, z tem imieniem Felisi na ustach. Towarzyszyło mu ono w naszem tułactwie po świecie i powróciło z nami do domu. Lata upływały, Książę ile razy mu co na pamięć Rabkę przywiodło, zżymał się i stę-