— O! o! dziesiąta woda po kisielu!... gdzie to kiedy co było!... A no milczę; niech Bóg da jak najlepiej.
Ksiądz powtarzał:
— Tylko żeby była dobra katoliczka, bo to w kobiecie grunt; ale ot sęk! jakże ją będę spowiadał, kiedy po włosku nie umiem? chyba po łacinie?
Machnął ręką.
— A jak ja ją spytam, co z młodemi indyczętami robić? — zawołała Murzynowska.
— Słowem, że lepiejby było, gdyby się tu ożenił — rzekł ksiądz.
— No! a jakby miał znowu marnieć jak marniał po tej tam wojnie długi czas, — rzekł Pukało — lepiej niech się żeni... Będzie miał co robić z żoną cudzoziemką; choćby ją po polsku uczył, to się nie znudzi i nie zatęskni.
Dopieroż rozpoczęła się narada wielka: kiedy przyjechać mogą? jak dwór przysposobić? co do spiżarni kupić? czem Robnin, trochę staroświecko wyglądający, odświeżyć? i t. d. Murzynowska chciała nowych firanek i obić. Pukało obawiał się o nieco powychylane posadzki. Ksiądz radził, aby tylko śpiżarnia i apteczka była pełna.
— No, i piwnica — rzekł Dalifur — boć to i Bolesławowie przyjadą, i pani Anna z mężem i dziećmi, i gości naspraszają, a u nas bez kielichów to się nie obejdzie.
— Byle nie nadto, byle nie nadto! — wołał proboszcz — »ne quid nimis, pocula necessitatis, sanitatis, hilaritatis«, ale nie »dementiae«.
— A zawsze piwnicę zaopatrzyć potrzeba — mówił Dalifur. Stare wino, co jest, to ja tu go nie dam, chyba »na stempel«, a na początek młodego trzeba, byle czystego, okseft jeden albo i drugi.
— A tu te indyczęta! a te indyczęta! — wzdychała Murzynowska — one mnie zdrowia pozbawią, jak już snu i apetytu pozbawiły. To okropność, »epidendemia« (sic) jak zdychają. Już jak indyk wyrośnie, to tam mówią, że bardzo smaczny.
— Z podlewą, — dodał cicho proboszcz.
— Ale niechajby go ten hodował co go chwali, — jękliwie dodała Murzynowska; taż to z pańskiemi dziećmi tyle biedy nie ma! A siekaj im zieleninę, a zaprawiaj, a nie dawaj na twardem, bo głupie dzióby sobie pokaleczą. At! już to nie Pan Bóg indyki wymyślił — rzekła cicho.
Pukało zaczął się śmiać. Proboszcz uważał to za bluźnierstwo, i ostro spojrzał na klucznicę, która umilkła.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Półdjablę weneckie.djvu/102
Ta strona została uwierzytelniona.
— 98 —