— Wszyscy zdrowi?
— Chwała Bogu, ale jakże? byłżeś eccellenza tu u nas, gdym pierwszą żonę utracił?
— Jakto? zmarła? — spytał Konrad.
Zanaro skłonił głowę na piersi, ręce złożył, westchnął, i podnosząc oczy ku niebu, rzekł cicho;
— Powołał ją Bóg do swej chwały; a niema co mówić, jeśli ją tak śpiewać będzie jak za młodu śpiewała... Głos miała śliczny... aniołowie dylettanci słuchać go będą z rozkoszą.
— Signor Zanaro już się miał czas powtórnie ożenić, — rzekł szewc mrucząc.
— Stój i nie sądź bliźniego twojego, nie chcesz-li być sądzonym — odparł Zanaro. Cóżem winien, że we cztery tygodnie byłem zmuszony, mając nóż na gardle, ponowić śluby? A możesz być gospoda bez gospodyni? nie było podobna! Gdybyś zresztą wasza eccelenza chciał się pofatygować do sługi swojego i poznać nową żonę moją, oddalibyście sprawiedliwość gustowi mojemu. Jest to piękność znakomita... Między nami mówiąc, w gospodzie nieobojętną jest rzeczą piękna gospodyni.. człek zawsze lubi patrzeć na arcydzieła boże. Otóż moja ukochana Ludovisa... może się nazwać arcydziełem; Pan Bóg z Fidjaszem się musiał radzić, gdy ją miał stwarzać.
— Pozostaje winszować tylko i złożyć życzenia, — rzekł chcąc się go już pozbyć Konrad. — Pokłońcież się i córce waszej, signor Zanaro, pięknej Madelonecie!
Na te słowa gospodarz Krzyża Maltańskiego skrzywił się i głowę odwrócił.
— Nie wspominajcie mi o tej niewdzięcznicy! — zawołał. Dziecko wyrodne! ktoby się mógł był spodziewać! Nie miała lat piętnastu spełna! ale chytrość i przewrotność była nad lata! Wystawcie sobie eccelenza, trzeciego dnia po ślubie moim z cudowną Ludowisą... pod pozorem, że macochy znieść nie może (a była to zazdrość niewieścia o piękną twarz mojego anioła), Madelonetta.. szatańska, zabrawszy zręcznie wszystką gotówkę, klejnoty matki, srebro, suknie, ruchomości kosztowne, z podłym histryonem uciekła... słyszę do Bergama. Gdyby się z nią był choć ożenił, ale i to i nie... Wydziedziczyłem ją na wieki.
Po ukończeniu tej historji, mogła nareszcie gondola odpłynąć. Zanaro z szewcem poszedł powoli do Krzyża Maltańskiego.
Konrad zadumany siedział; Maciek patrzał mu w oczy, nie śmiał pytać, ale mu język paliła ciekawość.
— Już to, proszę ja pana — rzekł — teraz nie będę męczył, ale jak później, to mi pozwolicie popytać, co tam u nas się dzieje?... A! żebyście wiedzieli jak mi to pilno o wszyściusieńkiem z panem się nagadać!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Półdjablę weneckie.djvu/127
Ta strona została uwierzytelniona.
— 123 —