Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Półdjablę weneckie.djvu/13

Ta strona została uwierzytelniona.
— 9 —

Nieraz to sobie przemyśliwał Pukało: czemu ludzie nie starają się o ten spokój, na którym jak na wygodnej łódce przepływa się ów bużliwy ocean życia i dobija do brzegu, prawie nie poczuwszy podróży? ale — trudno mu było zrozumieć wszystko na świecie, a i pretensji do tego nie miał.
Zaraz po ostatnich klęskach konfederatów, napisał do niego pan Konrad, że przybędzie, i już czekano na niego w Robninie. Cieszył się Pukało, że panicz choć z życiem ocalał, i zabierał się z nim rozmówić o przyszłości w ten sposób, aby do dalszych niebezpiecznych wycieczek odjąć ochotę.
Robnin był co się zowie porządną posiadłością szlachecką, nie zbywało jej na niczem, rola była wyśmienita, lasu i łąk dostatek, jezioro rybne, rzeczka spokojna i wygodna płynęła doliną- zabudowania gospodarskie były fundamentalne... a i ludzie zamieszkujący na gruntach od wieków już zespoleni z Lipińskimi przywiązali się do nich, i choć swych panów dziedzicznem imieniem: Półdjablę Weneckie, nazywali, kochali ich przecię. By i kościołek, i plebania mała, i nieopodal gościniec bity do miasta które niezbyt odległe leżało, i austerja intratna, z której arendarz, też przyjaciel dworu, zwany Parnesem opłacał ze trzy tysiące złotych rocznie, nie licząc kawy, cukru, mięsa i świec łojowych, dodawanych tytułem porękawicznego. Porządny młynek rzeczny także coś znaczył.
Nietylko rodzice pana Konrada, ludzie porządni, gospodarni i lubiący ład, przyłożyli się do zbudowania bardzo pięknego folwarku, ale i dziadowskie fantazje dały się na coś pożytecznego przerabiać, oprócz ruin na wyspie. Lamus wyglądał jak baszta murowana; dwór z drzewa, pruskiego muru i cegły w przybudówkach, mógłby się był nazywać pałacykiem... tak z dalaka się dobrze prezentował. Wszystko zresztą szło z nim w parze.
Chlubił się ojciec pana Konrada, że u niego chlewka nawet byle jak skleconego nie znalazł. Folwark, w którym Pukało mieszkał, a naprzeciwko stara klucznica Murzynowska, tak był wygodny, że drugiemu szlachcicowi mógłby był za dwór służyć, i nie powstydziłby się pewnie.
Sąsiad Robnina, niejaki Pyszewski, poczciwy człek, ale szaławiła niezmierny, powiadał, że u Lipińskich bydło lepiej mieszkało, niż u niego ludzie.
Słynęli też ostatni z Lippich Lipińskich z ładu i dostatku. Nie było to bogactwo, nie zwało się państwem, ale na tej jednej wsi odłużonej przez nieboszczyka Bernata, ojciec Konrada dokupił drugą dla Bolesława, zebrał posag dla Anusi i zostawił synom znaczne kapitały. Ale żyło się skromnie bardzo, wygodnie zdrowo, a wcale nieszumnie. Pamięć starego owego, co