»Pospieszajcie dzieci!«... gumienny sobie na dereszowatym się zwija... Ano, pewnie już ta łąka, co pod lasem, musi być pokoszona, bo o tej porze bywało czasem w stogach stoi... ino tę na ostatek zostawiają, co najdalsza, bo tamtej tak nie psują szkodnicy i siano lichsze, choćby słoty przyszły niewielka szkoda... Proszę jegomości, czy też Pukało zawsze w tym białym kitlu chodzi, co to, jak zapamiętam od dzieciństwa, służył mu na lato, a od prania się był pościągał, że ledwie go już mógł włożyć?
— A pewnie... odparł Konrad.
— Jakbym go wczoraj widział! mówił Maciek. Pewnie i klucze zawsze w tej samej kieszeni, a z drugiej czerwona chustka wisi jak bywało.. A co czapczyna wytarta, gdyby mu kto i darował nową, nie włożyłby innej... Jak sobie raz o gałąź rozdarł, a Murzynowska mu ją zacerowała... tak do dziś dzień...
— Jak ty to wszystko pamiętasz!... westchnął Konrad.
— A! proszę jegomości! ja dalipan nie wiem, dodał Maciek — skąd się to mnie bierze, a jak człowiek zacznie dobywać, dobywać, wszystko znajdzie co kiedy przypadkiem do głowy mu zaleciało, do ostatniej odrobinki... Żeby tak malować umiał jak ci, co to po kościołach i wielkim dworze (pałac Dożów) malowali, toby tak rychtyk namalował gdyby żywych i starego Pukałę z podstrzyżonym wąsem siwym, i Murzynowską w czepcu białym z chusteczką żółtą w szafranie farbowaną i szlafroku cycowym wzorzystym, i dobrodzieja w sutannie wytartej na łokciach i kolanach, — at! at! i wiele ich tam jest... wszystkich...
A czy my tam jeszcze kiedy powrócimy? gwarzył Maciek. Żeby człek choć gdakanie starego zegara posłyszał, toby był szczęśliwy, wszystkoby się zapomniało, a splunąwszy na marę, możeby i te przeklęte czarne oczyska z pozwoleniem, tej małpy... poszły precz... i co się człowiek dla nich wycierpiał...
Umilkli na chwilkę.
Potem Konrad przypomniał jak Maćka nieraz brał na polowanie, jak stawali kędy słomki ciągnęły, jak się zasadzali na cietrzewie i głuszce.
Maciek znów wpadł na zimę, i sanną i kuligi, na kolędy Bożego Narodzenia, co je z rzemieślnikami odprawiał, na figle płatane staremu Pukale, który wycia psów cierpieć nie mógł, a chłopcy udając je pod jego oknem, uspokoić mu się niedawali. Co wyleci stary z bizunem na podwórze, a skropi psy niewinne, które skowycząc pouciekają, to za chwilę nowy koncert pod oknem, ale nim Dalifur z dyscypliną wyskoczy, już chłopcy po wyżkach i chlewkach... Trafiło się, że i Murzynowskiej napę-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Półdjablę weneckie.djvu/131
Ta strona została uwierzytelniona.
— 127 —