Tak znów upłynęło kilka tygodni jednostajnem zawsze życiem. Konrad chodził na rozmowę ze swym chłopakiem, Anunziata się modliła, Cazita wysiadywała u brzegu morza, przyglądając się przybywającym okrętom, upatrując statku, który miał ojca jej przywieźć.
— Ty marzysz dziecko moje, rzekła jej raz ciotka, — marzysz o ojcu, choć go nie ma na świecie, a tego nieszczęścia, które ci grozi i na które codzień patrzysz, nie widzisz... Ależ to ten biedny twój Konrad z tęsknoty po swoim kraju, z nudów, czy ja tam już wiem z czego, w oczach nam ginie...
Przypatrz-no ty się jemu uważnie, co się z niego zrobiło!.... On wysechł, wymizerniał, pobladł, zniszczał tak, że ledwie się w nim duch trzyma... a poczciwe człeczysko ani się odezwie.
Cazita uderzona została słowami ciotki: dopiero teraz jakoś spostrzegła, że poczciwy Konrad od niejakiego czasu chodził już tylko jak cień i widmo młodości... poczęła płakać, ręce łamać i wołać:
— Cóż począć? co począć z nim?
— Ja nie poradzę — szemrała Anunziata — jakeście wy tam razem, to ty umierasz z tęsknoty, jakeście tu, to on... głowa pęka, a środka na to nieszczęście znaleźć nie można...
Kobiety popłakały się obie; Cazita wszakże na chwilę przypuścić nie chciała, ażeby mogli rzucić Wenecję, teraz zwłaszcza, gdy ona tu oczekiwała powrotu ojca, zawsze będąc przekonana, że on lada chwila się ukaże. Sny, widziadła, przestrogi, powtarzały się teraz coraz częściej, wyraźniej, a było w nich to szczególniej dziwnego, że się zgadzały w osobliwszy sposób z niektóremi okolicznościami, o jakich wspominał Toro. Uderzyło to Konrada.
Jednego poranka, Maciek, który był w mieście, pobiegł co żywiej do brzegu do pana swego, oznajmując mu, że słyszał na Rivie między gondolierami, iż starego Tora z rozkazu sądu zbiry poprowadzili do więzienia, jako oskarżonego przez kogoś o bunt i zabójstwo kapitana Zenona. Konrad zakazał o tem mówić Cazicie, ale niespokojny, natychmiast sam popłynął się dowiedzieć.
Pierwszy, którego spotkał, Zanaro, powitał go powinszowaniami i okrzykami ze zwykłą sobie górnolotną deklamacją, opowiadając, iż z Korfu przybyli marynarze, widzieli tam ocalonego cudownie kapitana Zenona, a wskutek jego zeznań, zbiry pochwycili majtka Tora, który do spisku na życie Zenona należał, a podobno nim przywodził.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Półdjablę weneckie.djvu/135
Ta strona została uwierzytelniona.
— 131 —