Zanaro dodał, że wedle krążącej po mieście powieści, Toro namówił był załogę statku naładowanego bogatym towarem na zabicie kapitana, a uprowadzenie ładunku do jednego z portów tureckich, gdzie mieli się sprzedaną podzielić zdobyczą, i poturczywszy się, osiedlić. Zeno został przez nich nocą napadnięty, po bohaterskiej obronie zabity uderzeniem w głowę i rzucony w morze. Ale Pan Bóg pomścił krzywdy jego. Korsarze napadli żeglujących, którzy nie umieli się im wymknąć, i wszyscy w niewolę zabrani zostali. Toro jeden potrafił się później ratować ucieczką. Ciało kapitana Zenona wyniosła woda na brzeg, gdzie cudem do życia przyszedł po długiej słabości, pielęgnowany w niej przez litościwego rybaka. Dostał się potem na wyspę Korfu, i miał lada moment zjawić się w Wenecji, ale wiedząc przez marynarzy o ocaleniu Tora, wprzód go zaskarżył, aby go ująć czas miano, nimby dowiedziawszy się o nim, uszedł.
Konrad, słuchając, bladł i truchlał, przekonywając się, jak owe przeczucia i sny Cazity, z których się naśmiewali, były wieszczemi. Chwili nie tracąc popłynął nazad na Lido, ale zastał żonę rozpromienioną, i już jakby wiedzącą o wszystkiem, bo znowu miała we śnie widzenie.
Anunziata o mało nie zemdlała z trwogi, dowiedziawszy się, że jej siostrzenica w istocie wyprorokowała wszystko.
Znajomi i przyjaciele Zenonów rodziny, przybywali teraz jedni za drugimi, cudownego ocalenia winszując. Cazita promieniała szczęściem; Konrad nawet ożywił się był na chwilę, ale wesele jego wprędce ustąpiło dawnej obojętności.
Trzeciego, czy czwartego dnia potem, przybył okręt z Korfu. Od Rivy de Schiavoni cała procesja gondol, tłumy ludu prowadziły kapitana Zeno na Lido. Cazita wypłynęła naprzeciw niemu.
Radość była nie do opisania wielka i powszechna... a że poczciwy kapitan lubiany był bardzo, zrobiono z tego prawie uroczystość miejską. Cały ten dzień Lido było pełne; dom nie mieścił gości.
Radość córki dochodziła prawie do szału... Anunziata rozpowiadała o cudzie, głowę tracąc.
Zeno był zdrów, ale straszliwie zmieniony i zestarzały; choroba go wycieńczyła, posiwiał, ogromną bliznę miał na skroni i piersiach, a wytrwałego zdrowia zahartowanego marynarza śladu nie pozostało. Chodził o kiju, z oczyma wpadłemi, cały drżący.
Dopiero późno w noc rodzina się sam na sam znalazła w cichym domku, a Zeno poraz setny powtórzył jej swoje dziwne przygody, swoją śmierć, gdyż można powiedzieć, że
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Półdjablę weneckie.djvu/136
Ta strona została uwierzytelniona.
— 132 —