Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Półdjablę weneckie.djvu/137

Ta strona została uwierzytelniona.
— 133 —

z tamtego świata powracał, i powolne, dzięki litościwemu rybakowi ubogiemu, zmartwychwstanie. Klęskę jednak niepowetowaną nietylko na zdrowiu poniósł.... majątek też niepowrotnie był stracony... Zeno ściskał dłoń Konrada, który mu dach na starość zabezpieczył swem poświęceniem.
Postrzegł on także, rozpatrując się w swym zięciu, groźną na jego twarzy zmianę, ale o tem nie rzekł słowa.
Trochę wesela zawitało znowu do domku na Lido. Cazita zwycięska ożyła... Na krótko wszakże... Konrad gasnął... łudzić się nie było podobna... Widzieli to wszyscy prócz niego samego. Przestrzegany, śmiał się, ruszał ramionami i zapewniał wszystkich, że się ma najlepiej, że lekkie tylko czuje osłabienienie.
Pieszczoty i troskliwość żony zaradzić nie mogły złemu... uśmiechał się do niej, uspokajał ją, milczący wszakże najczęściej znaczną część dnia spędzał na samotnych przechadzkach. Czasem Maciek mu jeden towarzyszył.
Po milczeniu długiem, Konrad się zwykle do niego obracał uśmiechnięty łagodnie zapytując:
— Maćku, co tam się u nas dzieje?
Naówczas chłopię zbierało myśli, i usiłując odgadnąć, powiadało coś o Robninie, o starym Pukale, o gospodarstwie, o dworze.
Listy przybywające stamtąd Konrad chciwie czytał i na piersi je nosił. Ale mimo widocznego stęsknienia nie użalał się nigdy, nie okazywał już nawet gwałtownej chęci powrotu.
Baczne oko starego kapitana postrzegło wreszcie, że nie było na to innego ratunku nad powrót, a przynajmniej podróż do kraju, z któregoby nowego zaczerpnął życia. Cazicie wszakże nie chciało się opuszczać ojca.
I ona jednak w ostatku opłakawszy tę myśl samą, gotowała się do spełnienia obowiązku.
— Pojedziemy do Polski! — szepnęła mu na ucho jednego wieczoru, gdy razem w ogródku siedzieli.
Konrad zdawał się zdziwiony mocno i raczej wylękły niż uradowany zapowiedzią.
— Tak! — powtórzyła Cazita — pojedziemy do Polski. Zbierz siły, pomyśl o środkach, jam gotowa... Żal mi ojca opuszczać, ale pojadę z tobą.
Konrad ścisnął jej rękę i pocałował ją w czoło, nic nie odpowiadając. Głową tylko powoli potrząsł.
— Dziękuję ci, odezwał się po chwili obojętnie — tak! tak! kiedyż pojedziemy?...