się bawił w patrycjusza weneckiego, była skutecznym przykładem. Nigdzie chleba smaczniejszego nie znalazłeś niż u Lipińskich, ale marcypana tam nikt nie powąchał. Poszło to już w obyczaj, i obaj synowie byli ludzie, choć dobrze wychowani, do prostoty przywykli, do twardego życia i wielkiego porządku.
Pan Bolesław mieszkający w Kaliskiem zupełnie się wdał w ojca, ożenił, zagospodarował, roli patrzał, a było mu tego co miał bardzo dosyć, i więcej nie pożądał. Anna też poszła w ślady matki, wydano ją za mąż, życie jej wiejskie smakowało, dziatki ją zajmowały; krętanina koło apteczki bawiła ją i była szczęśliwą.
Konradowi już z młodu — choć go najlepiej lubili i ojciec, i matka, i Pukało, i wszyscy we dworze, był chłopak stateczny — choć jakoś nie na hreczkosieja i domatora z oczu patrzało. Gorączka był, ciekawy, i jak to mówiono dawniej, smakował mu światek.
Ale ojciec postrzegłszy to, jeszcze gorliwiej pracował nad nim niż nad innemi dziećmi, i potrafił tyle, że z żywego srebra, jak powiadał — zrobił srebro żywe...
Po śmierci rodziców, gdy się Konrad został samiutenki jeden w owym wielkim dworze robnińskim, z zegarem wybijającym pomaluteńku jednostajne godziny, ze ścieżkami wydeptanemi przez starych, których zabrakło, z pamiątkami młodości brata i siostry, co się ztąd wynosili — bardzo mu się tęskno zrobiło.
Ani polowanie, ani sąsiedzi, ani gawęda z proboszczem, ani nawet ukochany Dalifur rozerwać go nie mógł i rozweselić. Nalepiej to widział i najwięcej się tem gryzł Pukało; ale jego rady panicz nie chciał słuchać. Bywało, przyszedłszy wieczorem na kolację — bo obiad jadał wcześniej na folwarku lub jak tam gospodarstwo pozwoliło, a wieczerzę zawsze z paniczem, — Pukało po kieliszku gorzałki, jak się rozgadał, namawiał pana Konrada na ożenek, i sam mu nawet bogdanki swatał. Ale panicz na to milczał.
— Już, dalifur — mawiał — takie życie jak to panicz prowadzi, toby się i świętemu uprzykrzyło. Coż to teraz ten dwór, jeśli nie grób! Gdzie stąpisz, to po nieboszczyku, a nie ma do kogo żywego słowa przemówić... Ale też sam Pan Bóg nakazał i przypomina, aby tu nowe życie wprowadziła niewiasta, a zaraz będzie inaczej.
— Daj mi ty stary pokój! — odpowiadał Konrad — na to jeszcze czasu dosyć; a jakbym tu albo trzpiota wwiódł, coby mi do góry nogami stary dwór przewrócił, albo biedę, niepokój... pierwszybyś pewnie płakał i narzekał... Ożenienie, ty to wiesz najlepiej, nie człowiek sam zarządza, ale Opatrzność. Jak się go
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Półdjablę weneckie.djvu/14
Ta strona została uwierzytelniona.
— 10 —