Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Półdjablę weneckie.djvu/142

Ta strona została uwierzytelniona.
EPILOG.

Przed gospodą »Croce di Malta«, stał z rękami na pulchnym brzuszku założonemi »il gran ladrone« z twarzą wypogodzoną, czystem sumieniem i dobrze nabitą kaletą, z obliczem okrągłem i lśniącem człowieka, który tyle chodził około kuchni w życiu, że nie mógł się w niej smaczno jeść nie nauczyć.
Ożenienie nowe widocznie go odmłodziło; usta się uśmiechały rumieniły policzki, tylko po zbyt krzaczasto rozrosłych brwiach i kępkach włosów siwiejących na uszach, poznać było można, że Zanaro nie piętnastą, a nawet nie trzydziestą już przeżył wiosnę. Zresztą ruchawy, żywy, biegający często, aby dowieść, że lekki jest jeszcze i zwinny, i że mu otyłość nie wadzi, Zanaro tem troskliwiej odgrywał rolę młodzieńca dojrzałego, iż czuł się do tego obowiązanym, mając tak piękną, młodziuchną żonę.
Wiadomo bowiem było wszystkim na wybrzeżu słowiańskiem, ba! i dalej zamieszkującym, i w ogóle tym, co się do signora Zanara, choćby na kilka minut tylko zbliżyć i mówić z nim mieli zręczność, iż signora Ludovisa wyglądała jak Flora Tycjana, mąż bowiem chlubił się nią nieustannie i wchodził nawet w zbyteczne szczegóły, opisując jej nieporównane wdzięki, których był zapalonym wielbicielem.
Tym razem jednak snadź nie o żonie była mowa, bo jej pochwały śpiewać był zwykł tonem żartobliwym i wesołym, a na twarzy signora Zanara malowała się niezwykła powaga i zamyślenie; usta miał nieco odęte, czoło posępną powleczone zasłoną. Obok niego stał chudy, kościsty, stary Kapucyn, ksiądz Serafin, dawny znajomy Zanarów, i bodaj nie całego miasta.