Tymczasem ów chłopak od szewca siedział na mogile swojego pana... Jednym razem przychodzi do niego stary Nani i powiada mu: »słuchaj chłopcze, a miał imię Matia... słuchaj Matia... twoja ulubiona, a moja córka, piękna Marjetta, powróciła pod dach rodzicielski, żałując grzechów swych przeszłych... domaga się, abyś i ty żałobę swą skończył... widzieć cię pragnie.
Z razu chłopak, któremu pewnie także zadano filtr jakiś, dość się opierał, nie chcąc widzieć niewdzięcznicy... i na Lido pozostał. — Gdy jednak Marjetta sama po niego poszła, dał się skusić... Wraca tedy do szewca. Marjetta łzami i hytrością starała się go przebłagać i miłość na nowo obudzić... a szło jej nie o niego, ale o zemstę... ecco! Vittorini miał się już żenić z wdową po Polaku... Marjetta, opuszczona przez niego, szalała... ecco!
Namawia więc Matię, obiecując mu rękę swą, jeśliby Vittoriniego zgładził, przez co i pamięć swojego ukochanego pana i ją pomści!... Daje mu nóż w dłoń, i jątrzy...
Zbliżamy się do rozwiązania, panowie... krwawa tragedja!... straszne dzieje!...
Wiecie już, że w chwili, gdy do kościoła Frari zdążała młoda para, wdowa po Polaku i Vittorini, na schodach samych, z tłumu się wyrwał ktoś, i nożem w piersi pchnął nowożeńca, który padł i dotąd jeszcze do siebie przyjść nie może.
Zabójcy nie pochwycono... nie wiadomo co się z nim stało, lecz wiadomo, kto nim był, niechybnie kochanek ów Marjetty... chłopak Polaczek, mszczący razem swą kochankę i swego pana.
— A Marjetta? — spytał ktoś.
— Marjetta — rzekł Zanaro — chodzi i śmieje się wesoło, pomszczona na Vittorinim i uwolniona od nudnego zalotnika, który po coltellecie zmykać musiał. Włóczy się, szukając go stary Nani, od tych wszystkich przygód krwawych dostawszy pomieszania... Tylko co go nie widać — dodał gospodarz — bo najmniej razy pięć na dzień tędy się mi przesunie...
— A Vittorini? — spytał ktoś ciekawy.
— Vittorini wyzdrowieje! ręka była niepewna, zadał mu ranę nie wedle prawideł sztuki — studencką... wiele krwi wytoczył, wiele strachu przyczynił nieszczęśliwej Cazicie, ale to z tego wszystkiego nic nie będzie. Ślub wezmą, to pewna. Ciotka Anunziata go nie puści... a i piękna wdówka też po tej historji nie łatwoby innego znalazła, chybaby go znowu w Polsce szukać musiała.
To mówiąc, odetchnął Zanaro i obejrzał się po słuchaczach, którzy zdawali się po nim zakończenia i sensu moralnego powieści wymagać. Pojął to gospodarz Maltańskiego Krzyża i tonem poważnym dodał:
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Półdjablę weneckie.djvu/146
Ta strona została uwierzytelniona.
— 142 —