Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Półdjablę weneckie.djvu/148

Ta strona została uwierzytelniona.
— 144 —

Kapucyn się uśmiechnął, śmiał się i sam Zanaro, ale jakoś nieserdecznie.
— Daj już pokój, Nani! — rzekł — daj pokój, rachunki z szubienicą niebezpieczne...
— Dla mnie... o nie! — odparł szewc — mnie się jeszcze coś od niej należy... a z wielką przyjemnością patrzałbym i na twoje nogi w powietrzu.
— Fe! fe! Nani, co pleciesz! — wołał Zanaro. — Dość tych żartów... daj mi pokój... powiedz lepiej dokąd idziesz?...
— Szukam tego, czegom nie zgubił; idę tam, skąd nie przyszedłem, — rzekł dziko, śmiejąc się szewc — i pozdrawiam was ciekawych, co z biedaka szydzicie... Bodaj was ten sam los spotkał!..
Zanaro, obawiając się uroku, szybko dwa palce rogato wystawił »contra la jettatura«, przeciwko szewcowi, który opierając się na kiju, powoli powlókł się mrucząc dalej.
Chodził tak codzień na Lido, na cmentarz, wypatrując, czy tam nie znajdzie Maćka, po którym szczerze tęsknił... Ale na grobowcu Konrada nikogo nigdy już nie spotkał; nawet tamarysy i cyprys, które tam posadzili pierwszej wiosny, wkrótce pousychały, a rodzina, ani wdowa o postawieniu grobowca nie myślała.
W Robninie bowiem, wkrótce jakoś po nadeszłej wiadomości o śmierci Konrada, pochował ksiądz proboszcz starego Pukałę Dalifura, którego do trumny ubrała własnemi rękami poczciwa Murzynowska. Majątek po zmarłym w Wenecji bracie objął pan Bolesław; ale i temu się jakoś nie szczęściło, dzieci się nie hodowały... Na nim ostatnim wygasła rodzina Lippich de Bucellis.

KONIEC.