zbyt zachce komu, niechże się ma na baczności, bo pewnie będzie potem pospiechu żałował.
Ale to były słowa bardzo rozsądne, a nie ze wszystkiem szczere; wiedział Pukało, że pan Konrad nie dlatego się nie żenił, aby się obawiał, ale że mu żadna do serca nie przypadała, a po głowie jakieś złotoskrzydlate latały bogdanki.
Pan Konrad lubiał po polsku i po włosku czytywać, a najwięcej czytywał poetów, i od młodych lat przyplątały się mu marzenia dziwaczne... więc powszedni chleb i ludzie powszedni nie smakowali.
Tego się też stary lękał bardzo, i radby go był co prędzej ożenił, aby ostudzić, bo wiedział, że gdy w świat prychnie, nie wróci do gniazda bez złotopiórej ptaszyny. Tych to piór złotych strachał się poczciwy Pukało, myśląc, jak one często niezłotą okrywają duszę.
W sąsiedztwie panien hożych było poddostatkiem, ale wszystkie szyły w krosnach, robiły sery przedziwne, piekły baby doskonałe, a żadna jakoś nie kwalifikowała się na ową boginię.
Gdy pan Konrad poszedł na wyprawę, Pukało na intencję zdrowia jego, powodzenia, i też by go tam, jak mówił, czupiradło gdzie jakie nie ułowiło, odmawiał regularnie koronkę do Przemienienia.. Jakoż jednego szczęśliwego wieczoru doczekał się panicza... Ale ów żołnierz strojny powracał z szablą w bryce, bez munduru, a co gorsza, bez gniadosza. Legł poczciwy wierzchowiec od kuli. Konradowi też druga podrapała nogę, ale nie szkodliwie.
Pukałę wyściskawszy w progu, panicz znowu wszedł z nim do dworu, do pustych komnat, w których tylko zapach zeschłej lawendy powkładanej od molów przez Murzynowską, czuć się dawał i jakoś pustkę przypominał. Dziwnie smutno, grobowo wydawała mu się ta siedziba, której każde krzesło, stół, sprzęt przypominały pogrzebanych: ojca, matkę, — oddalonych: brata i siostrę. Staruszek zegar wystukiwał swe wiekuiste »memento«. Nic się tu nie zmieniło, tylko śmierć powymiatała kąty.
Dalifur rozradowany powrotem, pytał, odpowiadał sam, śmiał się; dla niego teraz dwór ożył, gdy panicz powrócił.
Ale Konrad powrócił tak smutny, przygnębiony, zrozpaczony prawie, milczący, że się aż Pukale wkrótce też wesołości przebrało. Co otworzył usta, to z nich ból leciał i lał się, albo czarne przeczucia.
— Że nie wesoło nam, dalifur — rzekł Pukało po kilku odezwaniach się swojego panicza — no, to prawda; ale na Boga miłego, póki człek żyw, truć się nie powinien temi myślami, które mu życie i ochotę do niego odbierają... Niech-no jegomość wypocznie, odje się trochę, rozpatrzy po gospodarstwie, a o ja-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Półdjablę weneckie.djvu/15
Ta strona została uwierzytelniona.
— 11 —