Pukało niedobrze i tę ciekawość i tę żądzę zrozumiał — ale jak się było opierać?... nużby znów w tę niebezpieczną popadł chorobę?
— Może-ć to taka podróż i nie ruina — odparł ale zawsze... bez jakich tysiąca czerwonych złotych ani myśleć się ruszyć... a może i drugi zaczepić wypadnie... dodał, kiwając głową. Onoci się to tam i znajdzie... dalifur... ale... prawdę rzekłszy... posypać to po drodze, trochę szkoda...
— Myślę, że się to i mniejszym kosztem obejdzie, odparł pan Konrad. Dwa razy do roku albo i więcej, jakem czytał, odpływają z Wenecji okręty do Ziemi Świętej, pielgrzymów tam jeździwa dużo i nie bardzo dostatnich... przecięż się ważą na to... no, i cali powracają. Wystaw sobie, kochany Pukało — dodał z zapałem i uśmiechem — zobaczyć naszą dawną ojczyznę, Włochy, Wenecję, morze... Palestynę i gród uświęcony przez Zbawiciela...
— Daj tylko Boże cało i jak najrychlej powrócić! westchnął stary... Czemuż nie! czemu nie! Ale za pozwoleniem pana, nie obrazisz się gdy zapytam, skąd to panu ta myśl przyszła?
— Nic naturalniejszego, — odpowiedział Konrad — myślałem o naszej ojczystej Wenecji... czytałem o podróżach... i ot...
Stary głową pokiwał...
— Jeśli to ma posłużyć panu, orzeźwić, dodać do życia ochoty... potrzeba natchnienia słuchać... Tylko dobrodzieju mój — rzekł ciszej — jak tam z tymi Arabami czy Turkami? czy bezpieczni to ludzie? czy pogany te lada kogo nie zaczepiają?
— Tylko im się opłacać potrzeba, odparł uśmiechając się Konrad. W najgorszym razie, częściej obedrą, niż na życie się targną.
— No to tak niby jak z Niemcami! — zawołał stary. — Jeszcze to pół biedy, byle na krew chrześcijańską chciwi nie byli i na nią nie czychali... a znów do kata w niewolę nie uprowadzili, bo z niej się wykupować to i wioski mało... Wszak-ci to dziad nieboszczyka pana podkomorzego był u Turka w Carogrodzie w niewoli, a familja go ledwie za wielkiem staraniem OO. Trynitarzy dostała, na wagę srebra zań opłaciwszy... Jeszcze oprócz tego co prezentów nadawali dragomanom, a co fundacji na tę intencję, a i pół klasztoru Trynitarzom przez wdzięczność budowali tak, że się niemal na pół wieku zrujnowali.
— O to się nie lękaj stary! — wesoło zawołał Konrad — nie ja pierwszy jadę, nie ja jeden... siła tam co rok pątników, powracają przecię cali i zdrowi.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Półdjablę weneckie.djvu/20
Ta strona została uwierzytelniona.
— 16 —