które kordjały nieodzownie w drodze potrzebne zbierać poczęła.
Sam Pukało dobierał suknie, pasy i w czemby się przystojnie okazać można. Koniec końców, rupieci się aż do zbytku wiele nazwłóczyło, bo ludziom, co mało po świecie się kręcili, wszystko zdawało się bardzo potrzebne. Chcieli nawet koniecznie namówić panicza, aby wziął kołdrę, łosią skórę i poduszek choć ze dwie, ale temu się stanowczo oparł Konrad, i kontentował jedna skórą.
Wszystkie te węzełki, puzderka, sepeciki, sakwy byłyby objuczyły wielbłąda, ale Murzynowska i Pukało zaklinali się, że bez tego stąpić za próg nie było można. Klucznica nie wyobrażała sobie nawet, aby bez domowej mięty pieprzowej i melisy puścić się w świat godziło. Trudnoż było nie mieć flaszki wódki w zapasie, trochę chociażby wędliny, kawałka sera z kminkiem i słodkiej jakiejbądź przekąski.
Pukało ledwie się zgodził na to, aby na jednym poprzestać węgrzynku, myślał dać starszego i stateczniejszego sługę; ale chłopak się panu do nóg rzucił i wypłakał, że go wzięto... Tak mu się chciało Grób Pański oglądać!
Ten węgrzynek, w istocie, jak mówiliśmy, prosty Maciek, dla czego się węgrzynkiem mianował nie było dobrze wiadomo, to pewna, że w Węgrzech się nie urodził i ani ich powąchał... Węgrem był domowego chowu, tyle tylko, że go ubierano z węgierska. Czupurny malec, wesoły, roztropny, odważny, wygadany, był, jak to dawniej mawiano, ciekawy bardzo. Sam się czytać prawie nauczył i do książek się rwał strasznie, był, też do panicza swojego przywiązany bałwochwolsko; wadę miał przecię jedną, lat siedmnaście, a z tej przyczyny niesłychanie czułe serce dla płci niewieściej, za którą szalał. Opłacało mu się to nieustannemi kłopotami, guzami nawet i tysiącem nieprzyjemności, ale cierpiał wesoło i wcale się tem nie zrażał.
Zwrócił uwagę pańską na ten defekt węgrzynka Pukało, ale pan Konrad się rozśmiał i ramionami ruszył.
— Za granicą — rzekł — nie znając języka, trudno mu będzie wdać się w jakie miłosne konszachty...
— Ale ba! — odparł Dalifur — to takie stworzenie zajadłe, że się gotów pannom na migi oświadczyć; ale ja go zreflektuję na odjezdnem tem — dodał — że mu przyrzeknę pięćdziesiąt odlewanych, jeśli mi najmniejsze głupstwo zrobi. A że ojciec jego nieboszczyk przelał na mnie swą władzę umierając, dotrzymam święcie.
Węgrzynek wysłuchał wprawdzie tej obietnicy wyszczerzając zęby, ale go ona nie ustraszyła... Szczęśliwy był, że jedzie z panem, tak, że gdyby mu Pukało »anticipative« wypłatę należności zaproponował, byłby ją przyjął, byle jechać.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Półdjablę weneckie.djvu/22
Ta strona została uwierzytelniona.
— 18 —