W Tryeście jeszcze Włoch tak prawie jak nie było. Włościanki z okolic, gdyby nie osiełki, na których na targ przyjeżdżały, przypomniałyby mu domorosłe wieśniaczki, nawet nieco językiem... ale tu już na okręt przyszło siadać i do Wenecji płynąć. Biło serce coraz żywiej Konradowi do starej dziadowskiej ojczyzny.
Nie było w pogotowiu innego statku nad jedną barkę kupiecką kapitana Weneta, powracającą od Wschodu, która do Wenecji odpływała; na tę się tedy wybrali podróżni nasi. Gdy przyszło życie zdradliwemu powierzyć żywiołowi, znacznie spoważnieli oba.
Statek ów, który się nazywał »Padre Antonio«, spory był i pokaźny, ładowny kupią, którą wiózł ze Wschodu. Burza go była zmusiła szukać chwilowo przytułku w porcie, z czego korzystając zabierał nieco podróżnych z sobą. Ale już na pokładzie ledwie było cokolwiek miejsca wolnego zostało; towary, ludzie, skrzynie, powrozy, różna gawiedź w liczbie wielkiej go zalegała.
Zgodziwszy się z owym kapitanem Wenecjaninem, który mimo polityki usługę swą wyświadczoną podróżnym na cekiny dobrze obliczyć potrafił, Konrad na łódkę zabrawszy pakunek i węgrzynka, puścił się, polecając się Matce Miłosierdzia, do statku.
Jeździł-ci to i on i węgrzynek jego nieraz po jeziorze w Robninie, ba! i po Gople — ale tam się nigdy woda tak nie ruszała jak tutaj. Rzekłbyś, że ją kto w kotle warzył. Zdawało się, że co chwila łódka się ochynie i zanurzy, słone wody pluskały w twarz, a trzymać się potrzeba było dobrze za burt, aby nie wylecieć.
Statek szczęściem niezbyt odlegle stał od brzegu, i ta krótka pierwsza przeprawa poszła szczęśliwie. Wdrapał się chłopak na okręt po drabince jak kot, pan Konrad też dosyć zręcznie; rzeczy powciągano bez szwanku, a na szczerym pokładzie i serca przybyło. Zdawało się też jakoś bezpieczniej.
Gdy rzeczy w kątku złożono, siadł węgrzynek na tłomoczku i począł się rozglądać po okręcie, a było się też czemu przypatrzyć, i Konrad też ciekawie oczyma strzelał, bo dla nich wszystko to było nowe.
Okręt płynął aż z Carogrodu, a po drodze do różnych portów przybijał, nabrał też i wędrowców siła wszelkiego rodzaju, począwszy od tych, co do czyściejszego miejsca mieli prawo, aż do biedaków pościskanych na dnie i na tyle okrętu.
Twarzy ogorzałych, zawojów zbrukanych, strojów dziwnych było pod dostatkiem.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Półdjablę weneckie.djvu/25
Ta strona została uwierzytelniona.
— 21 —