Kapitan, niestary jeszcze człowiek, ale obeznany z morzem i bywalec, wesołego usposobienia, czuwał pilno nad swym statkiem, a gdy mu się wypocząć godziło, brał za gitarę i odśpiewywał, albo z podróżnymi baraszkował. Mężczyzna, wzrostu tęgiego, barczysty, ogorzały od słońca i morskich wyziewów, wyglądał po trosze na korsarza, choć nie zabawiał się tem rzemiosłem i uczciwie towarem handlował. Z »Doganą« czasem miał małe zatargi, ale to była domowa sprawa.
Oprócz niego obfite było towarzystwo i urozmaicone: dwóch brudnych Turków, którzy podesłali sobie kilimki, siedzieli z nogami pod się podkurczonemi i palili fajki, nieustannie im nakładane przez małego murzynka, bardzo zwinnego chłopaka; dwie Turczynki zawinięte w muślin i okryte rodzajem namiotu, aby ich ludzkie nie dopatrzyło oko; kilku czarnych, ogorzałych Greków z nożami za pasem, i — co niezmiernie dziwiło węgrzynka — białych spódnicach; kilku Włochów; dwóch naostatek bogatych żydów, którzy na uboczu obstawiwszy się swojemi pakami, siedzieli osobno.
Był i braciszek Kapucyn, chudy niezmiernie, bosy, w habicie łatanym, łysy zupełnie, który sobie w kątku się modlił.
Gdy kapitan obliczył się, że mu już nikogo nie braknie, dano znak do odjazdu. Wiatr był pomyślny i obiecywał statkowi podróż niedługą, łatwą, koło brzegów ciągle, tak, że prawie lądu z oczu tracić nie mieli. Pogoda też po gwałtownej burzy ustaliła się prześliczna, powietrze było wonne, świeże, chciało się je pić i łykać piersią pełną... Widok na sino zielone fale zachwycał. Zakołysał się w krótce okręt po wyrwaniu kotwic, rozpięto szeroko żagle; powiał w nie wiaterek lekki.
»Padre Antonio« unoszony falami pędził już z dobrą myślą ku królowej Adrjatyku...
Już się byli nieco odsunęli od brzegów i tryesteński amfiteatr wzgórzy piękną ich oczom malował się panoramą, gdy z pod desek okrętu, rzekłbyś z głębin morza, ze śpiewką na ustach, z hałasem i szumem wyskoczyła jakaś postać, wyrwała się raczej, stając jak zjawisko jakie przed oczyma zdziwionych podróżnych.
Wszystkich też wejrzenia na nią się zwróciły: Turcy podnieśli zwieszone głowy, Grecy zaczęli muskać wąsy, żydzi powykręcali twarze, węgrzynek stał aż na nogi, a pan Konrad osłupiał. Kapitan okrętu jakby na przyjęcie ochoczo plasnął w szerokie dłonie.
Jakże opisać to zjawisko wodne, powietrzne, bo nieziemsko wyglądające? — Było to dziewczę lat najwięcej piętnastu, średniego wzrostu, zręczne jak sarneczka, kształtów pełnych, ubrane dziwacznie, ale tak cudownie piękne, że osłupienie Konrada całkiem usprawiedliwiało.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Półdjablę weneckie.djvu/26
Ta strona została uwierzytelniona.
— 22 —