wzór dla malarza. Dollabella byłby go mógł pochwycić na jeden z tych szkiców, których tyle na papier wyrzucał.
Dziewczę zdawało się to uznawać, bo mu się też długo i z uwagą przypatrywało, a Konrad topniał można powiedzieć od jej wzroku. Gdyby chwilę dłużej, byłby go może nie wytrzymał, bo mu krew falami do piersi biła i do głowy, a rumieniec krwawy oblewał całego. Nie wiedząc co z sobą robić, bo mu i ręce zawadzać zaczęły, i nogi drzeć, i suknie dolegać, sięgnął ręką do wąsa i podkręcił go machinalnie.
Dziewczę widać samo zrozumiało, że tego nieboraka jakby pod pręgierzem postawiło, i rośmiawszy się, pierzchło ku kapitanowi, który z boku poglądał wesoło na stworzeńko kapryśne, ale nie okiem kochanka... raczej troskliwego ojca i opiekuna.
Sarneczka poczęła potem brzebiegać pokład, przeskakując liny, paki, wymijając siedzących, przypatrując się nieznajomym twarzom, uśmiechając się do jednych, krzywiąc na inne, jak pieszczone dziecię, któremu wszystko wolno.
Przybiegła do namiociku Turczynek, odchyliła oponę, włożyła główkę, coś poszeptała, rozśmiała się głośno i znowu poczęła skakać po pokładzie.
Węgrzynek, który aż był wstał, wodząc oczyma za tem zjawiskiem, pociągnął z lekka za płaszcz swego pana i zapytał go:
— Co to jest, proszę jegomości? Czy to kobieta? czy... tak sobie?
Konrad się rozśmiał, nie dziwiąc się pytaniu, bo istotnie dziwowisko to było prześliczne, cudowne, a nie łatwo określić się dające — tak sobie.
— To dziecko! — rzekł do węgrzynka.
— Dziecko! a jakiegoż to narodu? — cicho zapytał chłopak, oczu od niej oderwać nie mogąc.
— Narodu? ano Włoszka i Wenecjanka pewnie być musi, — odparł Konrad.
— Ot! ot! półdjablę weneckie też! — rzekł w duchu Maciek — ale chyba cały djabeł!
Dziewczę, obiegłszy statek, powróciło na środek, zbliżyło się do kapitana jakby szukając u niego opieki, ale twarzą zwróciło się ku Polakowi i zapatrzyło na niego dłużej i poważniej
— Cazita! — szepnął Włoch do niej — nie patrzże się tak na tego młodzieńca, bo gotów oszaleć...
— O! kiedyż bo mi się bardzo... bardzo podoba! — śmiało odpowiedziała dziewczyna. — Jestem nawet pewna tego, że i ja mu się też musiałam podobać bardzo... bardzo...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Półdjablę weneckie.djvu/28
Ta strona została uwierzytelniona.
— 24 —